cóż tak rano mnie obudziło
co tak upajająco pachniało
gdzieś w oddali coś kwiliło
tak było ciepło i miło
o tak wiem,juz wiem
to lipcowy poranek zakradł się po cichu
musnął po skroniach radosnym dotykiem
obudził figlarne chochliki
nic mi nie pozostało,tylko uśmiechem dzień powitać
obłoczkom na niebie pięknie się ukłonić
drzewom pomachać dłoniom
wybiec na łąki i gonic,gonic marzenia
gnać w oszalałym pędzie
nad rzeką przystanąć chwile
obmyć różowe policzki
powiedzieć cześć malutkim rybkom
a boćkowi co dumnie nad brzegiem kroczy
niech się nie boczy...
kiedy zwinnej zielonej żabki nie złapie
niech pobawi się lepiej ze mną w berka przez chwilę
zobaczy jak będzie mile...
cuda we mnie drzemią lipcowe
jestem tu rankiem wśród srebrzystej rosy
lipcowy poranek mnie upaja
zapowiada przygody...
a może to dziś spotkam Cię tu nad rzeka
w porannej mgiełce w wysokiej trawie
skradniesz mi całusa i serce
a ja nie będę protestowała
zatopimy się w sobie bez reszty
a lipcowy poranek zmieni się w noc
i nastanie kolejny poranek...
i tak już przez lata...
kolejne lipce będą nas motywowały
porankami i nocami...