Crisstimm
Starożytni koledzy koronawirusa
Kobiety w starych, polskich przysłowiach
Co żona ma wspólnego z suszonym dorszem? I jak można zapobiec gniciu kobiecej wątroby? Stare polskie przysłowia szokują zawartą w nich dawką szowinizmu. I mówią więcej o poglądach dawnych polskich mężczyzn, niż jakiekolwiek studium naukowe.
Samuel Adalberg – XIX-wieczny historyk i folklorysta – wspominał, że swój wielki projekt podjął w roku 1883. Przez przeszło pół dekady zbierał polskie przysłowia obecne w druku i w codziennym użyciu. Chwalił się, że powstało z tego łącznie 100 tysięcy kartek roboczego manuskryptu. Po skróceniu i zredagowaniu zostało tomiszcze zawierające około 3000 różnych wyrażeń i 3000 ich dodatkowych form.
Zbiór wydano w latach 1889-1894 jako Księgę przysłów, przypowieści i wyrażeń przysłowiowych polskich. Pierwsze takie kompendium w naszej historii – i do dzisiaj najbardziej ambitne.
Adalberg kolekcjonował powiedzenia o absolutnie każdej tematyce. W jego Księdze nie mogło zabraknąć także przysłów poświęconych kobietom. Od niektórych aż włos się jeży na głowie. Poniżej wybór naprawdę seksistowskich przykładów…
Przysłowia o biciu kobiet
„Kiedy mąż żony nie bije, to w niej wątroba gnije; a kiedy ją przechlasta, to w niej wątroba przyrasta” (niezwykle popularne przysłowie, do którego wracano nieraz w międzywojniu. Autor podał też wariant: „Mąż, mówią, kiedy swej żony nie bije, wnętrzna wątroba u jejmości gnije”)
„Kiedy mąż do dziewiątej skóry dobija, wtedy dobra żona”.
„Orzech, osioł, niewiasta równego przyrodzenia: to troje potrzebuje częstego uderzenia” (jedno z najpowszechniejszych, jak się zdaje, powiedzeń. Adalberg podał całe mrowie odmiennych wariantów. Co jeden, to bardziej odrażający. Kilka innych odmian poniżej).
„Stokfisz, orzech i żona, jednym kształtem żyją, nic dobrego nie czynią, kiedy ich nie biją”. (Dla wyjaśnienia pod słowem stokfisz, czy też sztokfisz, kryje się suszony dorsz).
„Orzech, osioł, dzwon, dziecię w jeden rząd się sadzą: jeżeli ich nie tłuczesz, ni nacz się nie zdadzą”.
„Orzech, osioł, niewiasta bez kija obejść się nie może”.
Stare przysłowia o kobiecej inteligencji
„Ile białych wron, tyle mądrych żon”.
„Kobiety rozumem nie przeprzesz”.
„Białogłowie pstro w głowie”.
„Każda żona ma swój rozumek i much po trosze w głowie”
„U kobiety włos długi, a rozum krótki”. (To przysłowie musiało być bardzo popularne, bo autor podał sporo jego różnych wariantów wypisanych ze starszej literatury. Przytoczył między innymi wersje takie jak: „U białychgłów długie włosy, ale rozum krótki”, „Baby mają długi włosy, a krótki rozum” czy „Długie włosy, a rozum jak u kokoszy”. Na koniec dopisał jeszcze swoje wyjaśnienie, czego w innych przypadkach się wystrzegał. „W pospolitym to przysłowiu jest: białogłowy dlatego włosy długie mają, że u nich krótki rozum” – stwierdził głosem znawcy).
Polskie przysłowia o starych kobietach
„Co tam słychać? Stare baby nie chcą zdychać”.
„Gdzie żony umierają, a konie się chowają, tam się majątek zrobi”.
„Co starej babie po jedwabie”.
„Dobre są baby, ale nie stare”.
„Kto starą babę pocałuje, sto dni odpustu dostępuje”.
„Każda kobieta dwa razy szaleje: kiedy się kocha i kiedy siwieje”.
Gadatliwość kobiet w polskich przysłowiach
„Jak drzwi, które nie skrzypią, tak żona, która milczy, najprzyjemniejsza”.
„Chceszli mieć co tajemnego, nie zwierzaj się żonie [z] tego”.
„Jedna baba w mieście więcej narobi hałasu, niżli chłopów dwieście”.
„Kapusty nie przesieka, baby nie przeszczeka”.
„Gdzie się zejdą trzy białogłowy, tam już jarmark gotowy”.
„Zachować co w sekrecie najciężej jest kobiecie”.
„Zawsze radzą dla pokus, ba i dla obmowy, każdy się strzeż w rozmowach starej białogłowy”.
„Już kiedy zacznie dobrodziejka, to i we śnie gębą myka”. (Tutaj Adalberg dodał, dla uniknięcia wątpliwości: „To jest gdy kobieta, gospodyni zacznie gderać, to już nie wie kiedy przestać”).
Małżeństwo w starych polskich przysłowiach
„Cudzy pieniądz nie pieniądz, a żona nie kobieta”.
„Co mąż, to wąż; co żona, to męczeńska korona”
„Żona nie zając, nie uciecze”.
Patriarchat i posłuszeństwo kobiet w przysłowiach
„Nie żona zdobi męża, ale mąż żonę”.
„Biada temu domowi, gdzie żona przewodzi mężowi”.
„Gdzie baba rządzi, tam czeladź błądzi”.
„Kobieta uparta szeląga nie warta”.
„Nie dobrze tam, gdzie mąż w spódnicy, a żona w gatkach chodzi”.
„Z dawna przypowieść, starzy pisali na ścienie: Biada mężowi, biada, który podległ żenie”.
Przysłowia o urodzie
„Nie pomoże bielidło, kiedy baba straszydło”.
Kobieca natura w przysłowiach
„Żona ładna zawsze zdradna”.
„Do kobiety i do konia z przodu się przystępuje”.
„Babska rzecz narzekać, a żydowska, założywszy ręce czekać” (czyli przysłowie o kobietach, z nutką antysemityzmu…).
Stara baba... na GD ;)
Sądzę, że wiele, z nas kobiet, może nie wiedzieć, co to takiego Super Bowl, ale większość z nas kojarzy kim są i czym się zajmują - Shakira i Jennifer Lopez. Co łączy te dwie piękne panie i amerykańską hiper-imprezę? No i tu z pomocą pewnie przyjdzie większość z panów i podpowie - otóż w tegorocznym Super Bowl te dwie niewiasty wystąpiły dając niecodzienne show, „pozamiatały” i skradły serca i uwagę milionów widzów. W widowisku tym dały niezwykły pokaz talentu, profesjonalizmu, energii, dynamizmu i… sex appeal’u . I pewnie można jeszcze dodać parę komplementów o ich urodzie, kondycji wokalnej i fizycznej, temperamencie. Jednak znalazły się również liczne głosy malkontentów z zarzutami, że … paniom w ich wieku takie coś nie przystoi. Nie przystoi zatańczyć publicznie zmysłowy taniec brzucha, „powywijać” na rurze, odsłonić zgrabne uda i pośladki, nie przystoi być w tym wieku być ponętną kobietą. No bo jak, przecież one obie są już po czterdziestce. Shakira ma czterdzieści trzy a Jennifer nawet (o zgrozo!) pięćdziesiąt lat.
I tu przechodzę do sedna felietonu – postrzeganie i miejsce w dzisiejszych czasach kobiet po czterdziestce. Wrzuciłam właśnie takie hasło w google i pojawiła mi się masa przeróżnych artykułów. O stereotypach, o modzie , o makijażu, o tym, co wypada „w tym wieku”, że po czterdzieste panie chętnie wybierają na partnerów młodszych od siebie i wiele takich…. ogólnie „ pocieszających”. Jednak temat wydaje się być w pewnym stopniu nadal tabu , zarówno dla samych czterdziestolatek, jak też pozostałej części społeczeństwa. Kobieta(około) czterdziestoletnia to taki dziwoląg w szczególnym momencie życia, bowiem znajduje się między dwoma pokoleniami i sama musi określić i odpowiedzieć sobie, do którego z nich jest jej bliżej.
„Kobiety mojego pokolenia są najlepsze. To tyle. Teraz mają po czterdzieści lat, są piękne, bardzo piękne, lecz spokojne, wyrozumiałe, wrażliwe i przede wszystkim diabelnie uwodzicielskie. Wszystko to mimo pojawiających się z wolna kurzych łapek, czy cellulitu na boczkach. To jednak czyni je tak bardzo ludzkimi, tak prawdziwymi… Pięknie prawdziwymi. „
-Sharone Stone w wieku 48 lat-
„Gdy jest się w moim wieku to jest tak jak z samochodem. Najpierw łapiesz gumę, ale to można łatwo naprawić. Potem wysiada reflektor – i to też da się naprawić. Ale pewnego dnia przyjeżdżasz do warsztatu i mechanik ci mówi: Bardzo mi przykro, ale takich części już nie produkują.”
Audrey Hepburn (albo Katherine
Hepburn – internet nie może się zdecydować)
Współczesne czasy sprawiły, że wiek postrzegania kobiecej atrakcyjności wydłużył się, czego świetnym przykładem jest np. Halle Berry, Demi Moore, lub choćby dwie panie ze wstępu mojego felietonu. A przecież jeszcze nie tak dawno magiczna czterdziestka sprawiała, że stawałyśmy się dla panów wręcz przezroczyste. Teraz dbając o siebie, korzystając z poszerzającej się z każdą dekadą tolerancji dla wyrażania własnej seksualności oraz dzięki kosmetycznej rewolucji możemy śmiało powiedzieć, że granice wiekowych podziałów rozmyły się.
Wszystko to sprawiło, że w popkulturze zaczęły funkcjonować określenia dla pewnych typów dojrzałych kobiet. Najbardziej znane jest „MILF” (ang. mother I would Like to Fu*k - delikatnie tłumacząc: mama, z którą chętnie poszedłbym do łóżka). Ukute zostało w powiązaniu z komedią „American Pie”. Bycie MILF-ą seksualizuje kobiety, uprzedmiatawiając je i banalizując, sprowadza do określonej roli „ przedmiotu pożądania” młodych mężczyzn. Napotkać można również dość pejoratywnie nasycone określenie „kuguarzyca”. Są to definiując krótko: panie w średnim wieku „ polujące” i traktujące jako zdobycz znacznie młodszych od nich mężczyzn, nierzadko wykorzystujące ku temu swoją pozycję społeczną i materialną. Ostatnio jednak natknęłam się na dość ciekawe określenie - „WHIP” (ang. women who are hot intelligent and in their primes, w tłumaczeniu: kobiety, które są atrakcyjne, inteligentne i przeżywają najlepszy okres w życiu), które wprowadziła „w obieg” pisarka Bibi Lynch. WHIP są nie tylko seksowne, z poczuciem humoru i dystansu do siebie, ale przede wszystkim w pełni świadome swojego ciała dojrzałe kobiety.
A tymczasem i na naszym poczciwym GD-owskim
podwórku temat wieku u kobiet jest postrzegany dość niejednoznacznie. Co jakiś czas objawiają się takie „tadeuszki” , którzy chowając twarz
i kompleksy za obrazkiem z neta, dowartościowują się ubliżaniem innym. I dla
takich nie lada gratką, ba wręcz koronnym
„argumentem”, jest wytknięcie w
ordynarny sposób czyjegoś wieku (ale żeby być sprawiedliwą „tadeuszki” ubliżają
nie tylko w kwestii ilości przeżytych lat). Nie wiem ile oni sami liczą
wiosenek, jednak że w żadnym wieku chamstwo nie przystoi jest to kwestia wtórna, choć jakoś mam przekonanie, iż w realnym świecie nie urzekliby żadnej kobiety, bez względu na wiek, swoją młodością i witalnością, a już na pewno nie kulturą osobistą. Inna rzecz, że wiele z
kobiet, jakby nie wierząc w siebie, czy też może bojąc się uwag „tadeuszków” lub też próbując przeżyć „kolejną” młodość
ukrywa w internecie swój wiek, tworząc fejkowe konta, wzbogacone o przeróżne, „ pożyczone” z
neta fotki młodych dziewcząt. Zresztą
idą one o krok, a nawet kilka kroków, dalej tworząc fejkowy życiorys, karmiąc znajomych nieprawdziwymi informacjami i hmmm…
przyciągając amatorów łasych na miłe dla oka młode wdzięki. Właściwie, to oficjalnie każda z nas zakrzyknęłaby, że to słabe, jednak niejedna ulega pokusie by choć wirtualnie zapomnieć ile ma lat. Czy warto? Na to pytanie nie odpowiem... Raczej na zakończenie przypomnę
sentencję Konfucjusza: Człowiek ma dwa
życia, to drugie zaczyna się, gdy uświadomi sobie, że ma jedno. Obojętnie na
wiek i płeć cieszmy się więc dniem dzisiejszym, niezależnie ile mamy lat. Uczmy
się i uczmy się czerpać z tego, czego już się nauczyliśmy. Bądźmy aktywni,
dojrzali z nutką improwizacji i szaleństwa. No i cieszmy się sobą w dniu dzisiejszym. I tyle.
Niebezpieczna randka w ciemno
Oglądaliście kiedyś, choć raz, program „Randka w ciemno”? Niegdyś popularny był również w Polsce, dawał rozrywkę milionom widzów i przyprawiał o drżenie serca dziesiątki uczestników.
W 1978 roku w Stanach Zjednoczonych na taką atrakcję skusiła się Cheryl Bradshaw i wzięła udział w programie. Zgodnie z zasadami teleturnieju musiała wybrać, jedynie na podstawie odpowiedzi do zadawanych przez nią pytań, jednego z nieznanych jej, trzech mężczyzn. Jako „jedynka”, przysłonięty ogromnym wachlarzem, siedział Rodney Alcala. Odpowiadał ze swadą, pewnością siebie, humorem, śmiało flirtując z Cheryl „w ciemno”. Przedstawił się prowokacyjnie obietnicą: „spędzimy razem miło czas”.
- Jaka jest twoja ulubiona pora dnia? – zapytała Cheryl
- Najlepsza jest noc - odpowiedział. – To jedyna pora jaką uwzględniam.
- Serwuję ci obiad. Jak się nazywasz i jak wyglądasz? – pytała znów Cheryl
- Nazywam się banan i wyglądam naprawdę dobrze.
- Czy możesz bardziej się opisać?
- Obierz mnie ze skórki – zachęcał ją Alcala.
Wypadł chyba apetycznie bo to właśnie jego wskazała dziewczyna. Prowadzący utwierdził ją w wyborze, przedstawiając Rodneya jako odnoszącego sukcesy fotografa, nurka i miłośnika spadochroniarstwa i jazdy na motorze. Miliony widzów mogły podziwiać atrakcyjną parę młodych ludzi, którzy wygrali romantyczną randkę i kto wie… może i szansę na „żyli długo i szczęśliwie”.
Jednak już za kulisami, gdy Cheryl porozmawiała bez świadków z Rodneyem, nagle oświadczyła zdumionym producentom, że rezygnuje z randki z atrakcyjnym wybrankiem, tłumacząc, iż wydał jej się „ dziwny”. Kto wie, bardzo prawdopodobne, że… uratowała tym swoje życie.
Nikt nie sprawdził przeszłości uczestników i nikt nie zwrócił uwagi, że Rodney Alcala widnieje na liście przestępców seksualnych. Dopiero później zasłynął on jako "Dating Game Killer" ("Zabójca z Randki w Ciemno").
W roku 2010 nowojorska policja
opublikuje listę ponad dwustu zdjęć
kobiet, dziewcząt - autorstwa
przebywającego już w celi śmierci Rodneya Alcali, licząc że pomogą one
zidentyfikować jego ofiary. Dzięki tej akcji, na jednym z nich, rodzina rozpozna
zaginioną w 1977 roku Christine Ruth Thorton. Odnalazłam jej fotografię w internecie (nie
wiem jednak czy to ta, zrobiona przez Alcalę).
Człowiek, który jest autorem tych fotografii urodził się w 1943 roku i szkolne lata spędził w Los Angeles, a w wieku siedemnastu lat wstąpił do wojska. Tam przeżył załamanie nerwowe i zwolniono go z powodu problemów ze zdrowiem psychicznym. Psycholog stwierdził u niego aspołeczne zaburzenia osobowości. Jednak nieprzeciętna inteligencja chłopaka dała mu następna szansę i pchnęła na studia na prestiżowym uniwersytecie UCLA, gdzie poznawał sztuki piękne. I wtedy też po raz pierwszy wyszła na jaw jego mroczna strona natury. Jednego razu na stacji benzynowej Alcala zaczepił ośmioletnią dziewczynkę o imieniu Tali, po chwili rozmowy, zabrał ją do swego samochodu i odjechał. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności zajście to widział tankujący motocyklista, którego bardzo zaniepokoiło uprowadzenie dziecka. Pojechał za nimi, a gdy Rodney wprowadził Tali do mieszkania, zadzwonił po policję. Z całą pewnością ocalił życie dziewczynki, jednak nie uchroniło to jej przed bestialskim gwałtem i okrutnym pobiciem. Sam Alcala zdołał zbiec i zniknął organom ścigania na trzy lata. Jego znajomi z uniwersytetu, gdy dowiedzieli się o zajściu, nie mogli uwierzyć, że towarzyski i czarujący kolega może być odpowiedzialny za tak bestialskie zachowanie. Sprawca tego czynu uciekł do Nowego Jorku, gdzie przyjął inne nazwiko – John Berger. Zmiana tożsamości nie pociągała jednak za sobą zmiany osobowości i w 1971 roku zabił dwudziestotrzyletnią Cornelię Crilley. Zbrodnia ta przez wiele lat pozostawała niewyjaśniona. Alcala nie tylko, że nie został ujęty ale i żył jak gdyby nigdy nic. Zapisał się do szkoły filmowej, gdzie jednym z jego wykładowców był sam Roman Polański. Latem 1971 roku Rodney został wychowawcą na młodzieżowym obozie plastycznym. I tu znów nastąpił zwrot akcji - dwie z jego podopiecznych rozpoznały go, jako osobę z listu gończego, który widziały na poczcie. Alcala został zatrzymany, jednak udowodniono mu jedynie molestowanie nieletniej i za to został skazany. Ówczesna amerykańska polityka penitencjarna pozwalała skazanemu na opuszczenie więzienia, kiedy tylko zacznie przejawiać symptomy resocjalizacji. Rodney w trzy lata po skazaniu, znów cieszył się wolnością, a w niecałe dwa miesiące później znów napadł na nastoletnią dziewczynkę. Wrócił za kraty i po kolejnych trzech latach, powtórnie udało mu się uzyskać zwolnienie warunkowe. Znów wpadł w szał zabijania, nie wiemy ile wtedy dokładnie uśmiercił kobiet i dziewcząt, wiemy, że wśród udowodnionych mu ofiar była córka właściciela klubu na Manhattanie. Alcala kusił je propozycjami zrobienia profesjonalnych zdjęć. Gdy później ujawniono jego zbiór fotografii, można było zobaczyć, że wiele z zwabionych przez niego „modelek” pozowało w bikini lub nago.
W czerwcu 1979 roku na plaży w Los Angeles dwunastoletnia Robin Samsoe wraz z przyjaciółką spędzała czas na opalaniu i zabawie w oceanie. Wtedy to podszedł do nich mężczyzna i zaproponował „sesję fotograficzną”. Dziewczęta wydawały się być zainteresowane obiecywana im kariera modelki i oczarowane okazywany zainteresowaniem. Wtedy pojawił się sąsiad jednej z dziewczynek i przepłoszył „fotografa”. Niestety nie na zawsze, tajemniczy nieznajomy najprawdopodobniej śledził jedną z nastolatek i jeszcze tego samego dnia uprowadził. Jej okrutnie potraktowane ciało odnaleziono kilka tygodni później. Ustalono, że sprawcą jest właśnie Rodney Alcala. Odnaleziono też magazyn, który służył mu za studio i gdzie robił zdjęcia swoim ofiarom, a w nim ponad tysiąc fotografii kobiet, dziewczynek i chłopców oraz worek z kolczykami, które zapewne były swoistym „trofeum” mordercy. Ujęto samego Rodneya. I to powinien być koniec opowieści. Jednak niestety jest inaczej.
Dwa razy skazano go na śmierć i dwa razy wyrok uchylono. Ponadprzeciętna inteligencja zbrodniarza działała na jego korzyść. Robił wszystko by zagmatwać prawdę i zręcznie uniknąć odpowiedzialności. Napisał książkę o sobie, gdzie wykazywał swoją niewinność. Nie mógł przewidzieć, że po latach śledczy i prokuratorzy będą dysponować potężną, nową bronią – analizą DNA. Ta wykazała ponad wszelkie wątpliwości jego winę, między innymi w sprawie poznanej na plaży i uprowadzonej dwunastolatki. Podczas kolejnego procesu Rodney zaskoczył wszystkich swoistym przedstawieniem. Został swoim obrońcą i modulowanym, zmienionym głosem zadawał sobie pytania, zwracając się do siebie „panie Alcala”, po czym odpowiadał na nie kolejny raz zaprzeczając faktom, zeznaniom, pragnąc zupełnie się wybielić.
I znów nastał moment pełen dramatyzmu, jako świadek wystąpiła… pierwsza ofiara – Tali, dziewczynka uprowadzona ze stacji benzynowej. Już jako dorosła kobieta zmierzyła się z traumatycznymi wspomnieniami i w szczegółowy sposób opowiedziała o bestialstwie Alcala. A ten… jedynie ją przeprosił ją i zamiast mowy końcowej kazał zebranym wysłuchać przedziwnego i przyprawiającego o ciarki utworu Arlo Guthrie'sa „Alice’s Restaurant”. (Teraz zauważyłam zbieżność inicjałów z tytułem piosenki).
Morderca z „Randki w ciemno” został trzeci raz skazany na śmierć. Udowodniono mu siedem morderstw, jednak przypuszcza się, że może ich być nawet sto trzydzieści. Sam Rodney Alcala wciąż żyje i oczekuje w celi śmierci na wykonanie wyroku.
"...And I went up there, I said, "Shrink, I want to kill. I mean, I wanna, I
wanna kill. Kill. I wanna, I wanna see, I wanna see blood and gore and
guts and veins in my teeth. Eat dead burnt bodies. I mean kill, Kill,
KILL, KILL." And I started jumpin' up and down yelling, "KILL, KILL," and
he started jumpin' up and down with me and we was both jumping up and down
yelling, "KILL, KILL." And the sargent came over, pinned a medal on me,
sent me down the hall, said, "You're our boy."
Didn't feel too good about it."...
I jeszcze na koniec wciąż jeszcze niezidentyfikowana dziewczyna z kolekcji fotografii Rodney'a. To zdjęcie mnie poruszyło i skłoniło do " przyjrzenia się" opisanej wyżej historii.
Pamięci Altera....
W tym tygodniu minęła trzecia rocznica śmierci mojego dobrego znajomego, poety Michała Witolda Gajdy. Można o nim sporo wiadomości znaleźć w czeluściach internetu i będą to zapewne, oprócz notek biograficznych, liczne informacje o wygranych przez niego konkursach poetyckich.
Michał, znany nam, kolegom z portali literackich, jako Misza albo Alter, był nauczycielem historii we Wrześni, zmarł w wieku 57 lat. Wydał trzy tomiki poetyckie. Udzielał się na wielu forach pisarskich ale i w świecie realnym nie stronił od uczestnictwa w „ przygodach” literackich.
Ja znałam go z kilku portali ale
przede wszystkim z pewnego (nieistniejącego już) miejsca spotkań osób
tworzących i lubiących literaturę, gdzie panował lekki, kawiarniany nastrój.
Prezentowane tam były felietony, wiersze, opowiadania, fragmenty powieści, a komentowano
je na ogół z humorem, często też lekką ironią i żartobliwym przekomarzaniem,
bez zadęcia i pompatycznego napinania. Alter częstował nas tam swoimi wierszami, sonetami, fraszkami, poematami ale również i nierzadko prozą. O ile jego wiersze tchnęły liryczną zadumą, często przyprawiając nas
o łzy wzruszenia, o tyle proza na ogół wywoływała czkawkę ze śmiechu. Stworzył postać
Jewgienija Piurnonsensowicza, poety, marzyciela, pijaka, wielbiciela słowa, trunków procentowych wszelakich oraz wdzięków
pięknej Loli. Wiersze z tego cyklu są niezwykle sugestywne, romantyczne, zaprawione szczyptą ironii i smutku. Pokpiwaliśmy trochę z Miszy, że niedzisiejszy, że tworzy staroświecko, niczym z doby Romantyzmu, ale wiedzieliśmy, że to właśnie jest jego "rys" twórczy - ta sugestywna opisowość, szlachetna forma i nastrojowa zaduma.
Sam Michał był niezwykle ciepłym
człowiekiem, nie miał w sobie drapieżnego rysu zazdrości o osiągnięcia innych,
był pełen wyrozumiałości dla osób stawiających pierwsze kroki w tworzeniu na
poletku literackim i zachęcał ich do rozwijania się w tym względzie. Prezentuję Wam kilka utworów z jego bogatego dorobku i namawiam do sięgnięcia "po więcej".
Jesteś, Alterze, w swych wierszach, a one są z nami.
Przed podróżą
Gdy czas przyjdzie, a przyjdzie, podróży dalekiej,
obraz wezmę ze sobą, ukochanych-wszystkich;
ślad pierwszych pocałunków, zasuszone listki,
wiejską mgłę, śnieg na polu i uśpioną rzekę.
Krzewy malin i wierzby, klęczące nad stawem,
szept wieczornej maciejki, rosnącej przy domu
i marzenia, o których nie powiem nikomu,
suche osty spod miedzy i jesień złotawą.
Bagaż ciągle pęcznieje przed wielką wyprawą.
Jakiś szczegół umyka, jakby cień motyli.
Choć lęk dawno się zmienił w dziecięcą ciekawość,
Ale słów mi zabraknie w takiej własnie chwili,
bo wiem dobrze, że nigdy już do was nie wrócę.
Wieczorna stołówka
Nikt nawet nie pamięta, kiedy się skończyła
w opuszczonej stołówce ostatnia wieczerza.
Jarzeniówka mrugała jak lampka oliwna,
nawet Judasz już poszedł, żeby kogoś sprzedać.
Stare resztki bigosu, brunatnym sgraffito,
zostały na obrusie znakiem przeszłej uczty.
Nie chustą Weroniki jest, lecz szmatą tylko
z przyschniętymi śladami kolacji maluczkich.
Krzyżowały się nogi metalowych krzeseł,
w chłodnej ciszy wieczoru, jak las krucyfiksów.
Zapach moczu i chloru zimną falą przeszedł
spod drzwi ciemnych toalet, pełzając donikąd.
Zza okiennic dochodził oddech późnej zimy.
Złamany chleb spoczywał na brudnej podłodze,
Światło zeszło cichutko i leżało przy nim,
lecz nie było nikogo, kto by mógł go podnieść.
Głupawka
jeżeli teraz jej nie spłoszę
zagra na nitce po urwanym
guziku lub na kocim włosie
albo na bańce wodnej piany
jestem we władzy tej szantrapy
i nie wiem jak mi długo każe
z niemądrą miną tak się gapić
na brudną ścianę jak w obrazek
niech sobie lata bo nie wadzi
rozhultajona humoreska
na ptasich skrzydłach czy owadzich
kiedy nie może fruwać przestać
to nawet miłe więc nie walczę
rozchichotany całkiem szczerze
oddam się próżnej podfruwajce
może ze sobą mnie zabierze
Utracona
Powoli się podnosi szlaban sekundnika,
sekundę za sekundą wypuszcza w czas przeszły.
Chwile zgarnia za siebie i cicho przemyka,
żeby szlak nowych zdarzeń niestrudzenie kreślić.
W takie dni, gdy samotność spowalnia godziny,
kołyszące się w rytmie sennego wahadła,
chorujemy bez siebie i ciągle myślimy,
gdzie schowała się miłość, która gdzieś przepadła.
Twoje listy są świeże i wiersze do ciebie,
wcale jeszcze nie zwiędły, żyją przed oczami.
Promień słońca znad dachów po linijkach przebiegł
echem wspomnień. Zabłysnął i na zawsze zamilkł.
i trochę Jewgienija
Wierszołap
Gdzie polazłaś, poezjo?! To przeklęta gnida!
- Jewgienij chodzi z kapciem w zaciśniętej dłoni.
Dzisiaj nic mu nie idzie. Przyszło słowa gonić,
które znów się rozpełzły, choć mogą się przydać.
Wsadził rękę pod łóżko. Ugryzła go „wściekłość”.
„Ból” się przyssał łapczywie do obrzmiałej rany.
Żenia trzeźwieć nie musiał, gdyż nie był pijany.
Bowiem nie miał pić za co, pół wierszy uciekło.
Piękne rymy zniknęły. Barwne metafory
teraz w sadzie fruwają udając motyle.
Jewgienij czochra brodę, dziwiąc się niemile,
jak łatwo wszystko stracić, więc czuje się chory.
Znalazł butlę nalewki, lecz dalej rozpacza
- nie napiszę linijki, jeśli nie pozbieram
utraconych klejnotów. A niech to cholera!
Trzeba będzie o pomoc poprosić łapacza.
Przyszedł łapacz poezji, bimber z ust mu wionął.
Porozstawiał po kątach sidła, łapki, wnyki,
i lepy na średniówki. Wódki wziął trzy łyki
potem beknął i kazał sobie płacić słono.
Nic z tego. Sidła puste, na lepach komary.
Gdy wróciła Erato, rzekła - coraz trudniej
pisać wiersze, bo wszystkie lecą na Południe.
Trzeba pisać jesiennie, ochlapusie stary.
Wysypała z przepastnej torebki wierszydła:
wszystkie w czapkach i w szalach, włochate sonety,
polarne palindromy. Jesień to, niestety,
dobra pora dla wierszy. Dla poetów – zbrzydła.
Jewgienij i Małgorzata
Kiedy dotarł strudzony do zapadłej wioski,
ciepły kurz tańczył w słońcu, a gotyckie cienie
u stóp ciemnych topoli chłód wieczoru niosły,
który siedział za cicho szumiącym jęczmieniem.
Popołudnie rozgrzało czerwone dachówki,
koło sklepu, na ławce, kocur lizał łapy.
Baniaczek Jewgienija dawno był już był pusty,
trzeba się więc nareszcie, po bożemu, napić.
W zapachu dziwnych przypraw i proszków do prania,
uśmiechnął się najpiękniej do młodej sklepowej:
cztery winka najtańsze, podaj mi, kochana,
bo pragnę godnie skończyć dnia drugą połowę.
Zapłaciwszy poezją, wcale nie chciał reszty
i wyszedł pobrzękując tobołkiem na plecach.
Kiedy leżał pod miedzą, stał się bezcielesny,
żeby przyjść do dziewczyny we śnie, jak obiecał.
Piękniała, gdy lecieli pod strop chłodnej nocy;
dał naszyjnik z księżyca, łzy z policzków otarł.
Zostań ze mną, Małgosiu, mamy mówić o czym:
szeptał czule Jewgienij, widząc cień w jej oczach.
W rzeczną mgiełkę odziana i gwiaździsty brokat,
wpięła Wenus we włosy, błyszczącą jak brylant,
coraz wyżej szybując, gdzie ciemność głęboka.
Nie spogląda za siebie i głowę odchyla.
Nie czuje samotności pośród innych panien,
które do niej mrugają, wesołe i hoże.
Będzie śpiewać i tańczyć. Na zawsze zostanie,
sklepowa Małgorzata, w swoim gwiazdozbiorze