cosik
Gdybym miała okazję napisać coś... po raz ostatni... napisałabym:
"Doceń to, co masz”, nigdy nie wiesz, który pocałunek stanie się ostatnim... rozmowa, która nigdy się nie powtórzy... ostatnie spojrzenie, uśmiech.
Nigdy nie wiesz, jak skończy się kolejna historia w Twoim życiu... ale dopóki trwa
...doceń każdą jej chwilę...
"Doceń to, co masz”, nigdy nie wiesz, który pocałunek stanie się ostatnim... rozmowa, która nigdy się nie powtórzy... ostatnie spojrzenie, uśmiech.
Nigdy nie wiesz, jak skończy się kolejna historia w Twoim życiu... ale dopóki trwa
...doceń każdą jej chwilę...
Fortuna, namiętność, zdrada i... złoty cadillac (Opowieści kryminalne)
W dzisiejszym wpisie wracam w klimaty kryminalne i mam dla Was niezwykłą historię, w której można odnaleźć piękną kobietę, przystojnych mężczyzn, ogromne pieniądze, urodę, wdzięk, blask śmietanki towarzyskiej a także seks, chciwość, zdradę i złamanie obyczajowego tabu, aż w końcu i... Zapraszam.
Jacques Mossler
"Cudownie wyglądasz na zdjęciu w złotym swetrze, pięknie opina twoje piersi", "leżeliśmy w wannie blisko siebie, jesteś moim bogiem, zrobię wszystko dla twojej miłości" pisał zakochany młodzieniec, a kochanka odpowiadała: " nie musisz być o nikogo zazdrosny, tylko ty się liczysz".
Jeden ze świadków zeznał, iż widział ich kiedyś razem, a Candy ubrana była w futro, kiedy się rozchyliło, widać było, iż pod nim jest zupełnie naga. Być może była to prowokacja wobec męża do poczynienia pewnych kroków bowiem jeśli to on zażądałby rozwodu, zyskiwałaby dużo więc niż, gdyby zrobiła to sama.
W tragiczny czas w pobliżu ofiary widywano kochanka żony i wiele poszlak wskazywało, iż to on był mordercą. Znaleziono jego odciski palców w miejscu zbrodni, a na ubraniu ślady krwi (pamiętajmy, że to lata 60te i nie stosuje się jeszcze identyfikacji DNA).
Stany Zjednoczone, początek lat sześćdziesiątych, okres do którego "Jankesi" wracają z nostalgią. W dobrym samopoczuciu utwierdza Amerykanów powojenny okres prosperity lat pięćdziesiątych. Jego koło zamachowe jeszcze się toczy i dopiera dekada lat siedemdziesiątych zburzy tę przedziwną, narodową "bańkę mydlaną". Z drugiej strony na horyzoncie już pojawiają się lewicujące prądy, na ogół wśród ówczesnej młodzieży, zarzucające wcześniejszym pokoleniom konformizm i nadmierną racjonalność, szukające samorealizacji w pogłębionej duchowości i niewahające się odnajdywać ją również w eksperymentach z środkami odurzającymi. Wszystko to zapewne jest ciekawe, jednak nasza opowieść toczy się w kręgach, gdzie wciąż jeszcze na topie jest amerykańska bajka o "pucybucie, który został milionerem".
I tu pojawia się pierwszy bohater naszej opowieści. Ktoś, kto dokładnie uosabia mit amerykańskiego symbolu sukcesu - Jacques Mossler. Urodził się w Rumunii i jako młody chłopak wraz z rodziną wyemigrował do Stanów by osiedlić się w Chicago. Po śmierci ojca, młodzieniec zmuszony został rzucić szkołę by pomóc w utrzymaniu rodziny. Zaczął swą niebywałą karierę od sprzedaży gazet, potem wyszukiwał coraz bardziej dochodowe zajęcia by wreszcie odnaleźć "swoją niszę" , która poprowadziła go na wyżyny finansowe i społeczne. Stworzył sieć punktów kredytowych, nastawionych na udzielanie pożyczek na zakup produktu, który szturmem wchodził w codzienność społeczności amerykańskiej - samochodów. Nie oszukujmy się, Mossler nie stronił od lichwy i brudnych zagrywek a one przysporzyły mu wraz z upływem lat sporą grupę wrogów. Ożenił się z przyjaciółką z lat młodzieńczych, urodziły się im cztery córki, jednak małżeństwo nie przetrwało próby czasu i Jacques rozwiódł się u schyłku lat czterdziestych. Przystojny, bogaty rozwodnik na ogół nie pozostaje zbyt długo sam więc i nasz bohater szybko pocieszył się po nieudanym związku. Na jednym z balów charytatywnych poznał piękną, platynową blondynkę Candace, zwaną pieszczotliwie Candy. Dziewczyna miała dwadzieścia osiem lat, podobnie jak Mossler, nieudany związek za sobą, dwójkę dzieci i stworzoną przez siebie agencję modelek. I choć pochodziła z rolniczej, wielodzietnej rodziny i miała niełatwy start w życie, to dzięki przedsiębiorczości, uporowi i niebywałemu wdziękowi trafiła na nowoorleańskie salony, gdzie zetknęła się z naszym bohaterem. Jacques stracił dla niej głowę. Jej niebywały urok, południowa słodycz, elegancja i uroda sprawiły, że już w pół roku po poznaniu ożenił się z nią.
Jacques Mossler
Oczywiście, nie trzeba mówić, że dla Candy było to prawdziwe spełnienie bajki o Kopciuszku i niebywały awans społeczny. Została panią ogromnego, pełnego przepychu domu w Houston, mąż rozpieszczał ją kosztowną biżuterią i samochodami, obsypywał prezentami i oddał do dyspozycji "skromne" kieszonkowe - pięć tysięcy dolarów miesięcznie. Jednak sama rola żony nie wystarczała Candy, zasiadła w zarządzie firmy męża ale i też z dużym zaangażowaniem oddawała się inicjatywom społecznym. O niej samej i jej działalności charytatywnej nieraz pisano w miejscowych gazetach. Jej dobroczynność nie była jednak stworzona jedynie na potrzeby wizerunku celebrytki, gdy jednego razu dowiedziała się o szokującej sprawie zabójstwa pewnej kobiety przez męża i pozbawienia, w wyniku tego, opieki nad ich czwórką dzieci, bez wahania postanowiła je wraz z mężem adoptować.
Candy Mossler
Chyba lubiła, gdy w domu było gwarno i rodzinnie bo gdy jej rodzona siostra poprosiła o pomoc dla swojego syna, również i jego przyjęła pod swój dach. Na początku lat sześćdziesiątych Melvin Lane Powers, przystojny, wysoki, blisko dwudziestoletni siostrzeniec zamieszkał wraz z Mosslerami. Ciotka zajęła się wprowadzaniem go w kręgi towarzyskiej śmietanki, a jej mąż zapewnił intratną posadę w swojej firmie. Chłopak, można powiedzieć "złapał Pana Boga za nogi" i przez dwa lata żył wraz z wujostwem w dobrej komitywie.
Melvin Lane Powers
Jednak ta sielanka była dość pozorna. Z czasem coraz głośniej słychać było plotki, iż więź cioci i siostrzeńca wcale nie jest taka czysto rodzinna, a wręcz że zeszła na zupełnie niedozwolone ścieżki. Pogłoski o tym dotarły również i do Jacques'a Mosslera i choć trudno było mu w to uwierzyć, przeszukał rzeczy żony w poszukiwaniu dowodów i natrafił na jej pamiętnik. Wpisy w nim potwierdziły jego obawy. Candy miała romans ze swoim dwadzieścia jeden lat młodszym siostrzeńcem. Społeczność amerykańska jest na ogół pruderyjna, bywa czasami, iż w pewnych kręgach swoboda seksualna postrzegana jest z większą tolerancją. Jednak i tu, w kręgach wyższej society złamanie tabu kontaktów seksualnych z krewniakiem jest niewybaczalne. Słodka Candy spotkała się z obyczajową dezaprobatą, nie tylko potępiono ją a zaczęto również wytykać jej pochodzenie i doszukiwać się w nim przyczyny braku moralnego szkieletu. Mąż zaczął rozważać kwestię rozwodu, chciał również wnieść sprawę przeciwko Melvinowi o zniszczenie małżeństwa, prawnicy jednak doradzili wstrzymanie się z tym, a jedynie doradzili pozbycie się siostrzeńca żony z otoczenia. Mossler wyrzucił więc Powersa z posiadłości oraz z firmy, tamten nie przyjął tego ze skruchą, wręcz przeciwnie wygrażał się wujowi "na odchodnym" i zapowiedział, że wróci a Mossler gorzko pożałuje swej decyzji.
Sama para małżonków również wstrzymała się z krokami rozwodowymi, podyktowane to było raczej nie chęcią odbudowy związku, co względami finansowymi. Pozorne zawieszenie broni trwało do 29 czerwca 1964 roku.
We wczesnych godzinach porannych 30 czerwca do mieszkania multimilionera wkroczyła policja. Na miejscu zastali zszokowaną Candy, która zaprowadziła ich do pokoju, w którym leżał zamordowany Jacques Mossler. Otrzymał ponad trzydzieści pchnięć nożem a jego głowę rozbito szklaną figurką. Do samej rezydencji nie odnaleziono śladów włamania, a sąsiedzi zeznali, iż w nocy słyszeli szczekanie psa Mosslera i pokrzykiwania. Utrzymywano nawet, iż ktoś widział męską sylwetkę osoby wybiegającą w nocy z domu.
Pani Mossler zeznała, iż w nocy miała niezwykle silny atak bólu migrenowego i wraz z dziećmi udała się do szpitala po pomoc. Zbrodnię na mężu odkryła po powrocie. Zasugerowała, iż napad może mieć podłoże rabunkowe lub... seksualne. Opowiedziała, iż podejrzewa męża o romans homoseksualny, który mógł zakończyć się zbrodnią, co miał potwierdzać strój zamordowanego. Ubrany był bowiem jedynie w szlafrok. Morderstwa dokonano z okrucieństwem i pod wpływem silnych emocji, na co wskazywały liczne rany. Sama Candy nie mogłaby zabić Mosslera bowiem nie byłoby to fizycznie możliwe. Dochodzeniowców na pewne tory skierował pamiętnik zabitego. Opisał on tam ostatnie dni oraz zdradę żony i siostrzeńca. Podejrzenia o mord zostały skierowane na Melvina Powersa. Miał motyw, wygrażał się ofierze a i fizycznie zdołałby powalić męża ciotki. Nie bez znaczenia jest fakt, iż wraz ze swoją kochanką, zyskaliby najwięcej na tej okrutnej zbrodni no i co ważne, w przeciwieństwie do ciotki nie miał alibi na czas morderstwa.
Wkrótce opinia publiczna zaczęła domagać się aktu oskarżenia wobec Candace Mossler i jej siostrzeńca Melvina Powersa.
Proces Mossler-Powers rozpoczął się w 1966 roku i szybko stał się niebywałą sensacją medialną. Pisały o nim prawie wszystkie amerykańskie gazety, a na proces dostać się przeciętnemu obywatelowi wręcz graniczyło z cudem. Ludzie traktowali go niczym sensacyjno-obyczajowe przedstawienie, zabierając nawet ze sobą lunch, by nie opuszczać ciężko zdobytych miejsc na sali sądowej, a sam proces, jako niezwykle lubieżny, został zastrzeżony dla osób w wieku powyżej dwudziestu jeden lat. Candy Mossler była reprezentowana przez najlepszych prawników obrony. Aby opłacić legendarnego obrońcę musiała oddać mu akonto część swojej fortuny w biżuterii, diamentach i futrach bowiem majątek po mężu został do czasu zakończenia procesu "zamrożony". Za radą adwokatów Candy wróciła z Rochester w stanie Minnesota , gdzie leczyła się na migrenę w Mayo Clinic, by dać się aresztować. Na lotnisku, gdy wracała, zgromadziło się mnóstwo dziennikarzy, czując znakomity materiał medialny. Piękna blondynka czuła się jednak w tej sytuacji jak ryba w wodzie, wydawał się być niewzruszona oskarżeniami i kiedy reporterzy zarzucali jej cudzołóstwo, kazirodztwo i morderstwo, z rozbrajającym uśmiechem wyznała: „Cóż, nikt nie jest doskonały”. Gdy filmowano ją podczas opuszczania aresztu i gdy pozostali więźniowie krzyczeli i rzucali na nią przekleństwa, uśmiechała się i posyłała do kamery całusy.
W trakcie procesu świadkowie zeznali, iż nawet po wyrzuceniu Melvina z posiadłości, para kochanków nadal się spotykała i kontynuowała romans. Widywano ich obściskujących się, całujących, wręcz ostentacyjnie zainteresowanych sobą. Małżeństwo multimilionera i blond piękności praktycznie istniało tylko na papierze.
Jeden ze świadków zeznał, iż widział ich kiedyś razem, a Candy ubrana była w futro, kiedy się rozchyliło, widać było, iż pod nim jest zupełnie naga. Być może była to prowokacja wobec męża do poczynienia pewnych kroków bowiem jeśli to on zażądałby rozwodu, zyskiwałaby dużo więc niż, gdyby zrobiła to sama.
W tragiczny czas w pobliżu ofiary widywano kochanka żony i wiele poszlak wskazywało, iż to on był mordercą. Znaleziono jego odciski palców w miejscu zbrodni, a na ubraniu ślady krwi (pamiętajmy, że to lata 60te i nie stosuje się jeszcze identyfikacji DNA).
Prokuraturze udaje się odnaleźć świadków, którzy "dolewają oliwy do ognia" już i tak niezwykle gorącego procesu. Dwóch byłych skazańców twierdzi, że dostali zaliczkę na poczet morderstwa Jacquesa Mosslera. Odnajduje się jeszcze jeden przestępca, który również twierdzi, iż dostał podobne zlecenie ale się go nie podjął. Oskarżyciele wysuwają argument, iż samo alibi oskarżonej również jest dość słabe, bowiem stać ją było w tamtą noc na wezwanie osobistego lekarza i nie musiała jechać wraz z dziećmi do szpitala, no chyba że chciała zostawić męża samego. Również sama otoczka skandalu działa na niekorzyść kochanków. Wydaje się, iż udowodnienie winy Candy i Melvinowi to "bułka z masłem".
Jednak nie zapominajmy, iż Candy ma za sobą najlepszych adwokatów, pieniądze i coś, czego oskarżyciele nie docenili... niezwykły urok i słodycz. Medialnie czuła się jak ryba w wodzie w otoczeniu dziennikarzy i błysku flaszy, uwielbiała gdy otaczał ją tłum, rozdawała autografy, a fakt iż adoptowane przez nią dzieci deklarowały poparcie dla niej, również wpływał pozytywnie na jej wizerunek. Jej obrońcy podkreślali, iż oskarżeni mieli być sądzeni nie za zdradę czy obyczajowy skandal lecz za morderstwo, a tu ich winę trzeba niezbicie udowodnić.
Na sali sądowej trwała walka. Na świadków oskarżyciele powołali owych przestępców, którzy mieli dostać zlecenie na zabicie, jednak oni nie ukrywali, że są gotowi zeznawać choćby tylko dla samej "wycieczki" na zewnątrz murów więziennych. Jeden z nich opowiedział o swoich doświadczeniach z narkotykami, co kompletnie "spaliło" go w oczach przysięgłych. Obrońcy jako linię obrony przyjęli dyskredytację linii oskarżenia i sami nie powołali swoich świadków, co oznaczało prawo do ostatniego głosu. Mecenas w końcowej mowie pokazał cały swój kunszt oratorsko-prawniczy i wykazał iż oskarżenie nie udowodniło winy Candy Mossler i Melvina Powersa. Po trzech dniach obrad i sześciu nierozstrzygniętych głosowaniach wreszcie sędzia ogłosił wyrok o... niewinności pary kochanków.
Mordercy Jacques'a Mosslera nigdy nie odnaleziono bowiem policja i prokurator odmówili kontynuowania poszukiwań podtrzymując swój wstępny wniosek, że to Candace Mossler i jej kochanek popełnili przestępstwo. Oni sami niczym w bajce odjechali w
kierunku zachodzącego słońca złotym cadillacem, jednak Candy zapytana, o
to czy zamierza wyjść za mąż za Mela odpowiedziała "ależ skąd?". Przez jakiś czas byli jeszcze parą, potem Candy wyszła za mąż za kogoś innego. Zmarła pięć lat później w wyniku przedawkowania leków przeciw migrenie, w wieku pięćdziesięciu sześciu lat. Na jej pogrzebie pojawił się siostrzeniec w towarzystwie "atrakcyjnej blondynki". Z biegiem lat stał się ekstrawaganckim deweloperem nieruchomości, uwielbiającym styl a'la "kowbojskie buty ze skóry aligatora", posiadającym ogromny jacht i oscylującym między bogactwem a bankructwem. Zmarł w 2010 roku.
Czy zawsze tak
Kolejny raz zgubiłam drogę
Choć wydawała się taka prosta
Zakręty zostały wyprostowane
Nie musiałam nic ulepszać,nic poprawiać
Może kiedyś jeszcze Ci opowiem
Tak wszystko...o sobie
Może kiedyś jak przyjdzie inny czas
Dziś spaceruje samotnie ,nie ma nas
Może jeszcze kiedyś się spełni
Dwoje nas...
A może sen to będzie?
Kiedy smutek mnie porwie w nocy czas
Nikt łez nie będzie widział
I zapytam czy naprawdę wiesz co to jest miłość?
Nie taka co bawi się słowami
Taka co raz leczy,i taka co też rani
Ludzkie serca...nie zbadane
Z nich wszystko pochodzi
Miłość i nienawiść
Dobro i zło
Uczciwość i męstwo
Chciwość i gniew
Puki żyjemy błędy robimy
Są też takie których już nie naprawimy
https://youtu.be/KvL0tXRmQw4
....dziwne te święta......
...dają do refleksji , zadumy i myślenia.....
Wielkanocne śniadanie
Jakże inne było dzisiejsze sniadanie
Niby owies zasiany i Baranek w nim stoi
Ale wazon pusty... żonkile i bazie się nie uśmiechały
Jakaś cisza i buzie w troskę odziane
Koszyczek a w nim jak by nie święcone
I życzenia też odmienione
Wszystko staje dziś na głowie
A najgorzej ma się zwykły człowiek
Jakiemuś wirusowi koronę włożyli
W nieograniczoną moc go wyposażyli
On sam a nas wielu...i co z tego
Śmieje się prosto w nos i nic nie robi sobie
Z człowieka wystraszonego
Co dzień nowych ofiar poszukuje
Po trupach do celu,głodny życia wielu
Bez żadnego zastanowienia po świecie wędruje
Ludzi dziesiątkuje...
Na całym świecie po rozum do głowy
Zachodzą uczeni...jak by tą france wyplenić?
Kiedy kres przyjdzie tego
I świat wyzwoli się z ucisku wrednego?
Nie raz przychodzi takie zastanowienie
Może świat w swym wielkim pędzie
Potrzebował takiego zatrzymania
By zobaczyć jak kruche jest życie?
https://youtu.be/vyp9pIoC-gY
Zdrowych i Wesołych Świąt ..
Niech czas Wielkanocny utrzyma nasze marzenia w mocy i wszystkie życzenia okazały się do spełnienia..
aby nie zabrakło Nam wzajemnej życzliwości, abyśmy przez życie kroczyli w ludzkiej godności..
i niech symbol boskiego odrodzenia był i będzie dla Nas celem do spełnienia.
Zdrowych, Spokojnych, Radosnych, Ciepłych w sercu i pełnych optymizmu..
Spokojnych i Zdrowych Świąt Wielkiej Nocy Wam życzę..
Bez komentarza ..
Koronawirus. Raport z frontu, dzień czternasty.
"Babka wielkanocna"
w czasach pandemii, czyli najwyższy poziom niegodziwości..
Jestem przekonana, że cel był jasny: pozbycie się pani z domu na czas
świąt. Dla spokoju. Gdy się na to patrzy, robi się naprawdę przykro.
Wysłanie dziś do szpitala seniora w takim stanie to pogodzenie się z
faktem, że może już do domu nie wrócić. Chcę wierzyć, że zachowania,
których jestem świadkiem, to w obecnej sytuacji margines.
Katarzyna - ratowniczka medyczna. Pracuje w Państwowym Systemie
Ratownictwa Medycznego w Polsce. Imię i niektóre szczegóły pozwalające
na identyfikację bohaterki zmienione.
Narzekasz, że zapędzili Cię do domu i musisz poradzić sobie bez rodzinnych spotkań przy zastawionym stole. Przykre, choć niektórzy spędzają święta w jeszcze mniej atrakcyjnym miejscu. Na przykład w szpitalu. Trzy dni z rzędu w pracy – piątek, sobota, niedziela. Trudności ze spięciem dyżurowego grafiku sprawiły, że wychodzą głównie po to, by się przespać. I to nie każdy w swoim łóżku, bo osoby dojeżdżające z innych miejscowości dostały do dyspozycji mieszkania niedaleko roboty. Najbliższych nie zobaczę więc nawet przez płot. Dniówka, niemal wszystkie łóżka w SOR zajęte. Dostajemy sygnał: karetka wiezie nam kobietę, ponad 70 lat. Pani nie wychodzi z mieszkania, kontakt utrzymywała jedynie z córką. Kaszel, gorączka. Decyzja o przewiezieniu do szpitala zakaźnego. Oddziały zapełnione. Ratownicy z karetki przyjechali do nas z miejscowości oddalonej o kilkadziesiąt kilometrów. Na dworze ponad 20 stopni, zespół uwięziony w kombinezonach. Izba przyjęć kwalifikuje do leczenia w naszym szpitalu. Jeden z oddziałów informuje, że mają ujemnego pacjenta, którego można przewieźć do szpitala niezakaźnego i zwolnić miejsce. Zespoły transportowe mają pełne ręce roboty. Czas oczekiwania – w najlepszym przypadku – to kilka godzin.
Jeśli zastanawiasz się, gdzie kończy się skala ludzkiej niegodziwości, spieszę z odpowiedzią: ona się nie kończy. Oddawanie do szpitali przewlekle chorych, wymagających ciągłej opieki domowników przez chcących w spokoju spędzić święta zdrowych członków rodziny to zjawisko znane od lat. Choinka w grudniu i czekoladowy zając wczesną wiosną to dla nas, pracowników pogotowia, szpitalnych oddziałów ratunkowych, izb przyjęć wyraźne sygnały: startuje sezon na – nienawidzę tego branżowego określenia – "świąteczne babki".
Nie mam zamiaru uogólniać. Nie powiem, że takie przypadki to norma również teraz, w czasach szalejącej epidemii. Tym bardziej, że głosy są wśród moich kolegów z innych szpitali podzielone. Popytałam z ciekawości. Jedni uważają, że skala się zmniejszyła. Inni: że mają takie pojedyncze przypadki na oddziałach. Ale mają. Jeszcze inni, że mają całe oddziały nabite osobami wymagającymi stałej opieki. Dziś granica jest bardzo płynna. Nie masz całkowitej pewności, gdzie kończy się troskliwa opieka, a gdzie zaczyna się egoistyczna chęć spędzenia świąt w spokoju. Są jednak momenty, gdy wie się to na pewno.
Karetka przywozi mężczyznę. Od jakiegoś czasu w kwarantannie, bo odwiedził go wnuczek, który wrócił z zagranicy. Brak objawów typowych dla zakażenia, ZRM stwierdza arytmię. U tego pacjenta najmocniej uderza totalne zaniedbanie. Paznokcie ostatni raz obcinane chyba dwa miesiące wcześniej. Brudny, pomimo maski i przyłbicy czuć nieprzyjemny zapach. Na sali unosi się woń skrajnego zaniedbania higienicznego. Na twarzy żółknące zasinienia. Tak, jakby pan wypadł z łóżka. Albo jakby ktoś go uderzył. Ale to tylko nasze domysły. Rodzina, pełna troski, kilka godzin przed rozpoczęciem świątecznego weekendu, wykonuje telefon po karetkę: zasłabnięcie.Praca z taką osobą jest bardzo trudna. Cholernie absorbująca, szczególnie w obliczu organizacji pracy w zakaźnym SOR, podziału na czystą i zakaźną strefę.
Pan leżący, kontakt utrudniony. Niczego nie jesteś w stanie się od niego dowiedzieć.
- Halo, jak się pan czuje? – pytam. Zero odpowiedzi, błądzący po suficie wzrok.
Podłączamy monitory. Nie możemy jednak powiedzieć, by dzwonił, gdy będzie się gorzej czuł. Trzeba przebywać non stop w sali. Obserwować, czy nie wyrywa z siebie aparatury, elektrod. Czy nie ściąga mankietu od ciśnienia. Już samo założenie wenflonu to trudna sprawa. Krępujący kombinezon, potrójne rękawice utrudniające czucie. Żyły są kruche, trzeba precyzji, delikatności. Pan nie jest w stanie wyprostować ręki, więc w samo pobranie krwi zaangażowane są dwie osoby.. Następnie trzeba wykonać zdjęcie klatki piersiowej. Pacjent nie współpracuje, trzeba go podnieść, włożyć pod niego kasetę do robienia zdjęć. Widzimy, że wszystkie te ruchy to potężny dyskomfort. Staramy się być delikatni, ale zdaje się to na nic. Mężczyzna wydaje z siebie bolesne odgłosy.
A, właśnie. Nie myśl, że takie przypadki dotyczą tylko patologii. Albo rodzin, których nie stać na zatrudnienie pomocy, oddanie dziadka bądź babci do domu opieki. Tych ludzi zazwyczaj na to stać. W normalnych czasach, poza pandemią, organizują święta i często jest im wstyd przed znajomymi, że w drugim pokoju leży ktoś przykuty do łóżka. Albo choć w święta chcą mieć luz. Od mycia, karmienia, profilaktyki odleżyn, zmieniania pampersów. Najbardziej irytuje, gdy zamożny człowiek długimi miesiącami skrajnie zaniedbuje członka swojej rodziny, ale gdy senior trafia do szpitala, dobrze ubrana i pachnąca pani czepia się nas o wszystko. Miałam o to już całe mnóstwo wojen.
- Dlaczego to wszystko tak długo trwa?! Co to ma znaczyć?! – wydzierała się do nas kobieta w średnim wieku.
- A dlaczego pani ojciec jest zaniedbany i ma brudną piżamę? – nie wytrzymałam.
- Jak pani śmie mówić, że zaniedbuję mojego tatę?!
Do dziś mam przed oczami jej złote szpilki. Zamiast gapić się na siebie, czasem warto rozejrzeć się wokół.
Zresztą,
nie tylko święta są przyczyną. Zdarzało się, że rodziny bukowały
wycieczki, zapominały przy tym, że ktoś musi zostać w domu.
Pamiętam
awanturę na oddziale, którą zrobiło nam małżeństwo. Wydzierali się na
cały szpital, bo nie chcieliśmy przyjąć ich "dziadka". Nie było wskazań.
No, poza tym, że wykupili zagraniczną wycieczkę i nie mieli co zrobić z
leżącym ojcem. Spytasz pewnie, dlaczego nie zorganizowali na ten czas
opieki. Tylko po co? W szpitalu jest przecież najlepsza opieka! Wyrzucenie
dziś z domu takiej osoby do szpitala to szokujący ruch. Okrutny. Nie
dość, że naraża się ją na zakażenie i śmierć, to na dodatek skazuje się
ją na samotność. Totalną samotność w świąteczny czas. Nie róbcie tego.
Bądźmy ludźmi choć dla członków swojej rodziny.
Wesołych świąt. Chociaż kiedy to przeczytasz to chyba trudno będzie wypowiedzieć słowa "Wzajemnie" Wesołych Świąt..
Zaczerpnięte z netu ..