samotniś_

 
Rejestracja: 2017-02-18
Nie taki samotny samotniś_.... Alfiąto :d... ❤. Niech dzisiaj bedzie lepsze niz wczoraj i gorsze niz jutro...
Punkty97więcej
Następny poziom: 
Ilość potrzebnych punktów: 103
Ostatnia gra

"Pokolenie pustki"

Większość 30-letnich Polaków bardziej przypomina raczej nastolatków, którzy zatrzymali się na młodzieńczym etapie rozwoju – mówi dr Maja Herman, psychiatra, psychoterapeutka. - Nazwałabym ich „pokoleniem pustki”. Bo to przez pustkę cierpią na masywne zaburzenia depresyjno lękowe i wypełniają gabinety psychologów, psychoterapeutów oraz psychiatrów - Większość 30-letnich Polaków bardziej przypomina raczej nastolatków, którzy zatrzymali się na młodzieńczym etapie rozwoju – mówi dr Maja Herman, psychiatra, psychoterapeutka. - Nazwałabym ich „pokoleniem pustki”. Bo to przez pustkę cierpią na masywne zaburzenia depresyjno lękowe i wypełniają gabinety psychologów, psychoterapeutów oraz psychiatrówFoto: Shutterstock "Pokolenie pustki": polscy 30-latkowie przypominają dzieci

Edyta Brzozowska: Dzisiejsi 30- latkowie to pokolenie słabeuszy, którzy nie radzą sobie ze sobą, otaczającym światem i dlatego masowo sięgają po antydepresanty?

dr Maja Herman, psychiatra, psychoterapeutka: Nie nazwałabym ich „słabeuszami”. Raczej ludźmi delikatnymi w uczuciach, ale jednocześnie nie dającymi sobie z tymi uczuciami rady.

Zacznę od tego, że większość dzisiejszych 30-letnich Polaków bardziej przypomina raczej nastolatków, którzy zatrzymali się na młodzieńczym etapie rozwoju. Widzę to chociażby wtedy, kiedy przyglądam się relacjom, jakie funkcjonują wśród młodych ludzi. Są one - najogólniej rzecz ujmując - mocno niedojrzałe. Bo ile u osiemnastolatków sprawą normalną jest to, że poszukują, uczą się życia, szybko zmieniają obiekt swoich zainteresowań, to jeśli obserwuję, iż taką postawą charakteryzują się ludzie dojrzali, to mam powody do niepokoju. Bo często mówią na przykład: „Mam 32 lata, a mój najdłuższy związek trwał 8 miesięcy”.

O czym to świadczy?

Że nie są w stanie wytrzymać zbyt długo bliskości drugiego człowieka. Po prostu nie są jej nauczeni, bo zostali wychowani przez nieobecnych rodziców, którzy od rana do wieczora pracowali, dorabiali się. Dlatego teraz wolą „rozmawiać” korzystając z komunikatorów. Łatwiej im podzielić się czymkolwiek na messengerze, niż podczas zwykłej rozmowy, fizycznie obok kogoś siedząc. Odległość jaką daje sieć, nie pozwala na odczytanie prawdziwych emocji.

Te chętniej wyrażają emotikonami?

Tyle, że wstawianie symbolu uśmiechniętej lub smutnej buźki niczego tak naprawdę nie odzwierciedla, jest spłaszczone. A łatwość, z jaką się nimi młodzi ludzie posługują się obrazkami, wynika ze strachu przed odrzuceniem. Podświadomie myślą schematem: „Nie będę wchodzić w żadne relacje, bo się boję , że i tak zostanę odtrącony”. A w tym tkwi ogromne niebezpieczeństwo.

Czego się boją w bliskości z drugim człowiekiem?

Chociażby tego, że jak się zanadto zbliżą, mocno zaangażują, to druga osoba stanie się dla nich całym wszechświatem. „A co będzie, jeśli któregoś dnia odejdzie?” - myślą sobie. Messenger nie pokazuje niedoskonałości urody, zapachu. I nawet jeśli się z kimś pokłócą w gorącej dyskusji internetowej, to łatwiej im znaleźć na klawiaturze gifa, który wyrazi skruchę, niż wyrazić to w realnej rzeczywistości słowami czy gestami.

Wracając do rodziców. Współczesnych 30- latków wychowywali ludzie, którzy na własnej skórze doświadczyli transformacji ustrojowej. Jedni poradzili sobie lepiej, inni gorzej. Czy sukcesy życiowe lub ich brak także miały wpływ na to, jakie są ich 30- letnie dziś dzieci?

Oczywiście. To, że w niektórych rodzinach pojawiła się pustka, miało swoje daleko idące konsekwencje. Ponieważ wiecznie zajęci swoim życiem mama i tata nie mieli czasu, aby nauczyć swoich dzieci ani bliskości, ani bycia w związku. Raczej dawali im przykład uciekania z relacji. Mały człowiek tłumaczył sobie nieobecność rodziców nie tym, że ci wiecznie gonili za chlebem, a dużo prościej. Tym, że ich nie ma obok, w drugim pokoju czy w kuchni. Idąc dalej: że nie jest rodzicowi potrzebne, nieakceptowane.

Dlatego, już jako dorośli, tak łatwo wsiąknęli w media społecznościowe?

Tak, dlatego dzisiejszych 30-latków nazwałabym „pokoleniem pustki”. To właśnie przez nią cierpią na masywne zaburzenia depresyjno- lękowe i wypełniają gabinety psychologów, psychoterapeutów i psychiatrów, są ich klientami.

Bez względu na płeć?

Powiedziałabym, że pacjentami częściej są mężczyźni. Bo niejednokrotnie trudno im się pogodzić z sytuacją, że to kobiety sięgnęły po władzę. A nawet upomniały się o swoje feminatywy, czyli żeńskie końcówki w nazwach zawodów. Niektórzy to lekceważą, uśmiechają się z pobłażaniem. Ale te żeńskie wykładniki są symbolem, zawołaniem: ”Jesteśmy, walczymy, mamy sukcesy”. A mężczyzna z samca, którego zadaniem od prawieków było opiekowanie się swoją rodziną, zmienił się w kogoś mniej potrzebnego. Kogoś, kto stanął przed perspektywą, że jednak nie jest niezbędny. Dlaczego? Bo kobieta organizuje życie równie sprawnie, a może nawet i lepiej: dobrze zarabia, zajmuje kierownicze stanowiska, znajduje czas na realizowanie pasji.

I pewnie to wszystko przekłada się na intymne sfery życia mężczyzny?

Pokłosiem naszej emancypacji jest między innymi choćby to, że mężczyźni cierpią na masywne zaburzenia seksualne. Mają obniżone libido, kłopoty z erekcją i przedwczesnym wytryskiem. Bo „prawdziwy” mężczyzna przecież nie płacze. Więc jego emocje się kumulują, co znajduje odzwierciedlenie w pożyciu intymnym. Mam pacjentów, którzy ze swoimi żonami czy partnerkami współżyją raz na kilka miesięcy. Rekordzista ostatni stosunek płciowy odbył 6 lat temu.

Seks to też ta bliskość, od której młodzi uciekają.

Dlatego statystyki mówiące o tym, że Polacy coraz rzadziej ze sobą współżyją ciągle rosną.

Z jakimi problemami zgłaszają się do pani gabinetu psychoterapeutki młode, 30-letnie kobiety? Z tego, co mówiła pani wcześniej, wynikałoby, że odnoszą więcej sukcesów, niż porażek.

Zwykle mówią, że już nie mają na nic siły. Jest to z punktu widzenia psychodynamiki zrozumiałe, bo jeśli prowadzą dom, pracują zawodowo i wychowują dzieci, to jest to szalenie absorbujące. A jeśli do tego chcą być atrakcyjne, to muszą znaleźć czas na siłownię, kosmetyczkę i fryzjera. Często mi opowiadają, że gdy zamykają drzwi łazienki, to najzwyczajniej na świecie zaczynają płakać. Zostają same ze swoim smutkiem. Mówią też: „Przyszłam do pani, ale mój mąż tego nie wie”.

Czują się samotne w rodzinie?

Ta samo, jak ich mężowie czy partnerzy.

Czego trzydziestolatkowie oczekują? Antydepresantów czy po prostu chcą się wygadać?

Jeśli ktoś decyduje się na wizytę u psychiatry, to znaczy, że zmaga się z ogromnym cierpieniem. Słyszę wtedy: „Błagam, niech mi pani pomoże”. I wcale nie oznacza to, że chce dostać jedynie receptę, bo tą „tabletką szczęścia” może być po prostu psychoterapia. Oczywiście, antydepresanty też przepisuję. Ale one leczą jedynie objawy depresji, a nie przyczynę samotności. Co mnie niepokoi, to fakt, że tacy młodzi pacjenci często proszą o leki stymulujące, które dodadzą energii, chęci do kreatywnego działania. Odmawiam, bo oczywiście takie medykamenty sprawiłyby, że z czasem osoba je zażywająca jeszcze bardziej się w depresji pogrąży, będzie jeszcze bardziej samotna. Najskuteczniejsza jest psychoterapia, choć nie jest to proces ani łatwy, ani szybki.