Ten "szczęśliwy" czas dla Joe'go i Zielonookiej trwał. Był jak wiatr niosący czerwony kurz. Praktycznie niezmiennie upierdliwy, wgryzający się w zęby, wysuszający język i zmuszający do plucia zaczerwienioną śliną.
Joe nie był romantykiem, a możliwe, że sam przed sobą udawał, że nie jest. Twardo stąpał po czerwonej ziemi w swych kowbojkach, lub boso, gdy miał ochotę na masochizm i ten rodzaj fizycznego bólu, który stłumi ból jego duszy.
Minęła jedna pora roku na prerii, odkąd Zielonooka przybyła do niego.
Jego pierwotna w swym seksualizmie fascynacja tą kobietą zaczęła powoli zdychać, jak rozpędzony pociąg, który w końcu musi zwolnić i ostatecznie zatrzymać się. Wypuścić parę z gwizdka. Odpocząć.
Nudziła go. Mierziła, mimo swej urody.
Miał kobietę, a nadal nie miał z kim rozmawiać. Nadal był sam.
Zbywała go. Na jego pytania skąd jest, kim jest? nie udzielała żadnej odpowiedzi, poza jedną suchą jak wiatr: "Obiad na porchu". "Chodź! bo piachu nasypie do żarcia".
Zrobiła się bardziej oschła niż ten siekący po twarzy wiatr, a Joe miał nieodparte wrażenie, że woli, gdy ten piach biczuje go po ogorzałej twarzy, niż słowa Zielonookiej. To było mniej bolesne i zrozumiałe.
................................................................................................................................................................................................................................
Joe przysnął na swym starym fotelu, na porchu, po wieczornej szklaneczce tequilii, może było ich więcej. Mało istotne. Musiał odreagować tę niezrozumiałą oschłość Zielonookiej.
Obudził go świt, to nieznośne słońce wgryzające się w oczy. Przetarł je. Były zasypane piaskiem i nieco zaropiałe.
Zaczął wsłuchiwać się w otaczającą go przestrzeń.
Słyszał to co zazwyczaj, choć coś się zmieniło i jeszcze, zaspany, nie zdawał sobie sprawy co takiego.
Dla jego wyczulonego ucha było jednocześnie zbyt mało stałych dźwięków i pojawiło się też coś nowego, nasilonego, czego nie mógł jeszcze pojąć.
Zamknął oczy i zaczął, jak zwykle, bujać się w fotelu, który zazwyczaj uspokajał go swym rytmicznym skrzypieniem.
Już wiedział. Jego pordzewiała pompa ropy naftowej nie odpowiadała w takt jego ruchów. Skrzypiała, ale nie tak jak zawsze, nie w tym stałym rytmie od lat uzgodnionym między Joe'm, a nią.
Wstał i poszedł w kierunku pompy.
Zbliżył się do niej na tyle, by zrozumieć skąd ten powolniejszy zgrzyt pompy i inne dźwięki.
................................................................................................................................................................................................................................
Ledwo pompowała, obciążona Zielonooką która była przywiązana sznurem za jedną nogę do głowicy pompy, która niemiłosiernie skrzypiąc, powolnie, choć oddanie, próbowała pełnić swój obowiązek.
Widok był koszmarny i zarazem karykaturalny.
Pompa z Zielonooką tworzyły swoisty dance makabre. Paznokcie, a potem palce dłoni Zielonookiej zdążyły wyrobić w ziemi głębokie, długie czerwone bruzdy. I nie do końca chodziło tu o kolor ziemi, ani jej lakier do paznokci.
..............................................................................................................................................................................................................................
Joe znów był sam.
Fotel, porch, krowy. Rytuał i spokój.
LukaBandita.
Łódź
Status związku: żonaty/zamężna
Chcę grać z: kobiety, mężczyźni
Szukam: rozrywki
Znak zodiaku: Waga
Urodziny: 2018-09-27
Rejestracja:
Nigdy nie liżę mentalnie wyimaginowanych kłamstw.