Wiele dni z tamtego lata zamazało się w mojej pamięci, ale wciąż z
niezwykłą ostrością, pamiętam mnóstwo szczegółów, które na pierwszy rzut
oka, nie mają znaczenia. Kolor sukienki nielubianej lalki, nieśmiały
uśmiech dziadka, gdy przepraszał mamę, błysk w oku babci, a także urodę
kolczyków, jakie zostawili dziadkowie. Niechciany prezent długo jeszcze
stał na stole. Niewielka paczuszka odpychała mamę, a przyciągała
ciekawskie spojrzenia moje i Marty. Zajrzałyśmy do środka kartonika. Był
trochę za duży jak na tak mały prezent. Na czerwonej, aksamitnej
poduszeczce leżały dwa złote, staromodne kolczyki. Pośrodku każdego z
nich tkwił rubinowy kamień, wkoło którego wiły się delikatne niteczki ze
szlachetnego metalu, układając się w płatki przedziwnego kwiatu.
Byłyśmy zachwycone oryginalnymi klejnocikami, jednak mama zdawała się
nie zauważać prezentu.
- Mamuś - nieśmiało zagadnęła ją Marta - popatrz, jakie śliczne...
Usta mamy wygięły się w drwiący łuk.
- Prawdę mówiąc, już raz dostałam ten prezent, ale jak zwykle wynikła z tego okropna awantura i to ja byłam wszystkiemu winna.
Jednak
mama w końcu przełamała się i zabrała kolczyki do swojego pokoju.
Ubrała je następnego dnia i pochwaliła nimi przed wujaszkiem Sławkiem
przy obiedzie. Nie miał zadowolonej miny.
- Nie wiem, jakieś takie... staroświeckie i chyba nie pasują do ciebie.
- Nie? - zmartwiła się mama - kiedyś byłam nimi zachwycona. Skoro jednak tobie się nie podobają...
Zdjęła je natychmiast.
- Milena - zwróciła się do mnie - zanieś je do mojego pokoju i schowaj do pudełeczka. Leży na komodzie.
Posłusznie
spełniłam polecenie. W pokoju mamy pachniało perfumami i
tajemniczością. Zawsze gdy tam wchodziłam z lubością wciągałam ten
zapach.
Pudełeczko leżało otwarte, a w oczy rzucała się czerwień
aksamitnej poduszeczki. Pogłaskałam ją delikatnie, była przyjemna w
dotyku. Pogładziłam raz jeszcze, mocniej i pod palcami wyczułam dziwną
nierówność. Odchyliłam materiał. Na spodzie kartonika leżała złożona
karteczka. Wyjęłam ją.
- Milena, co tak długo?! - usłyszałam wołanie mamy.
Szybko
schowałam kawałek papieru do kieszeni, ułożyłam materiał, położyłam
kolczyki i zamknęłam pudełko. Wróciłam grzecznie do stołu.
Dzisiaj
wstydzę się swojej wścibskości i braku poszanowania dla cudzych
tajemnic, jednak wtedy wydawało mi się to nieistotne, a najważniejszą
sprawą było odszukać odpowiedzi na tajemnice związane z tatą i jego
rodziną.
Odczytałyśmy kartkę razem z Martą. Mam ten liścik do
dziś i stanowi dla mnie skarb. Gdyby mój dom paliłby się, a ja miałabym
czas by uratować coś ze swoich rzeczy, niewątpliwie ocaliłabym właśnie
ten świstek papieru, zapisany drobnym, wyraźnym pismem taty. Czytałam go
przez lata wielokrotnie, początkowo nie rozumiejąc zbyt wiele, w miarę
upływu lat coraz lepiej poznając intencję ojca.
Droga Basiu,
Wiem,
że nie mam prawa Cię tak nazywać, ale ten raz jeszcze, pozwolę sobie na
to. Ciężko mi pisać i nawet nie wiem czy odczytasz ten list, jednak
winien jestem wyjaśnienia i przeprosiny.
Przepraszam Cię za
wszystkie kłótnie, sceny, wyzwiska, jakich nie żałowałem Tobie, a przede
wszystkim przepraszam Cię za śmierć Twojego męża.
Dzisiaj nie dziwię
się, że zostawiłaś mnie dla Marka. Wtedy też próbowałem pogodzić się z
tym, próbowałem o was zapomnieć, ale nie umiałem. I tak na zmianę - to
byłem obojętny wobec faktu, że żyjecie razem, to gotowałem się z
wściekłości. Nastawiałem rodziców przeciwko wam, opowiadałem o tobie
niestworzone historie, prześladowałem brata wyrzutami. A wszystko to nie
dało rady wymazać faktu, że byłaś mi bliska jak nikt inny na świecie.
Chciałem być z tobą, pragnąłem jak nikogo innego, gotów byłem iść
przeciwko całemu światu dla ciebie. A jedyne co zrobiłem to zabiłem
brata. Tak, czuję się winny śmierci Marka. Choć jej nie chciałem, to
jednak przyznaję się, że pragnąłem aby zniknął, przepadł na zawsze.
Tamtego, tragicznego dnia przyjechałem do niego, gdy pracował w lesie.
Pokłóciliśmy się o ciebie i o dziewczynki. Wykrzyczałem mu w twarz, że
zabrał mi rodzinę, ukradł ciebie i przywłaszczył dzieci. Szarpaliśmy
się... Kiedyś, jako dzieci, często toczyliśmy walki, bardziej lub mnie
pozorowane, jednak ta była bitwą o wszystko. I obaj ją przegraliśmy.
Pchnąłem go prosto pod upadający konar. Czy widziałem gałąź? I tak i
nie. Ludzie krzyczeli: "wynocha stąd! idźcie obić sobie mordy gdzieś
indziej", ale ja miałem
czerwoną mgłę wściekłości przed oczami, a w
uszach szum wrzącej krwi. Nie liczyło się dla mnie nic, poza chęcią
odpłacenia. Ile trwała nasza bójka? Dziesięć minut? Pięć? Minutę? Nie
wiem. Pchnąłem go mocno i dopiero wtedy zobaczyłem niebezpieczeństwo.
Nie zdążyłem... Co zrobiłbym gdybym zdążył? Nie uwierzysz, ale zakryłbym
go własnym ciałem. Za nieumyślne spowodowanie śmierci dostałem osiem
lat więzienia. Osiem lat za śmierć mojego drugiego ja, a dokładnie dwa
tysiące osiemset dziewięćdziesiąt cztery dni. Mogłem ubiegać się o
wcześniejsze wyjście, ale za nic nie chciałem.
Odpokutowałem Basiu,
odpokutowałem w obliczu ludzi i wymiaru sprawiedliwości, jednak przed
Bogiem, sobą i Tobą, nigdy nie pozbędę się winy. Zabrałem moim dzieciom
ojca, bo wiem, że Marek byłby lepszym ojcem ode mnie. Kochał je i
uważał, że są jego. Ja jednak wiem, że bliźniaczki są moimi córeczkami.
Wykrzyczałaś mi kiedyś, że odbierzesz mi wszystko, co mi dałaś i
zrobiłaś to. Zabrałaś siebie, miłość, dzieci i podarowałaś je mojemu
bratu. Jak miałem nie oszaleć?
W
więzieniu postanowiłem, że postaram się odbudować, to co jeszcze jest
możliwe. Jednak kolejny raz zachowałem się jak głupek. Co ja sobie
wyobrażałem, że żyjecie w oczekiwaniu na mój powrót, że przywitasz mnie z
otwartymi ramionami, że dziewczynki krzykną na mój widok: "tatuś"?
Jeszcze
za kratkami złożyłem pozew o ustalenie ojcostwa, a pierwsze kroki na
wolności skierowałem do Twojego domu. Obserwowałem was, chodziłem pod
oknami, zaglądałem w zakamarki, przyglądałem się z daleka Tobie i
dziewczynkom. I mądrzałem. Już wiem, że kogoś masz. Wiem też jak
rozsądne i wrażliwe są bliźniaczki. I jak wszystkie potrzebujecie
wsparcia. Poprosiłem rodziców o pomoc, bo sam nie chciałem burzyć
waszego spokoju wizytą. Nie martw się Basiu, nie zamierzam wchodzić z
buciorami w Twoje życie. Masz prawo do ułożenia go na swoją modłę, a
jedyne o co Cię proszę, to możliwość spotykania się z Martą i Mileną.
Nie odmawiaj proszę, choćby przez wzgląd na pamięć Marka.
- Milena, rozumiesz coś z tego? - wyszeptała Marta.
- Tak. Mamy tatę. Prawdziwego i żywego.
Z
latami zbierałam od bliskich opowieść po opowieści i elementy
przedziwnych puzzli układały się w mojej głowie w tragiczny obraz
miłości trojga ludzi. Gdzieniegdzie brakowało kawałka, ale z czasem
odnajdywał się i wpasowywał w puste miejsce układanki.
Basia,
dziewczyna ze wsi oczarowana została niespodziewaną adoracją dwóch braci
z miasta. Chłopcy pochodzili z tak zwanego dobrego domu, byli
wykształceni, obyci ze światem, pełni pasji i pomysłów. Umieli pięknie
się wysławiać i potrafili w umiejętny sposób okazywać dziewczynie swoją
admirację. W jej oczach jawili się jako książęta z najwspanialszej
bajki. W trójkę spędzali każdy dzień tamtego lata. Mama nie umiała
zdecydować, który z nich jest jej bliższy i którego wybrać, więc obu
dawała nadzieję. Maćkowi, jako śmielszemu udało się wreszcie zagarnąć ją
dla siebie, jednak ich miłość była burzliwa i pełna napięć młodzieńczej
niedojrzałości. Oboje byli impulsywni, gwałtowni i zaborczy. Marek
cierpliwie stał z boku, wierząc, że Basia zrozumie, wcześniej czy
później, iż to on jest bratem, przeznaczonym dla niej. W końcu kłótnie i
awantury sprawiły, że mama zwróciła się w stronę spokojniejszego
bliźniaka. Prawdopodobnie była już w ciąży. Do dziś nie mam pojęcia i
myślę, że nawet ona
sama tego nie wie, który z nich jest naszym
ojcem. W papierach widnieje Marek, jednak wiele wskazuje na to, że to
Maciek. Śmieszne trochę, ale nie przeszkadzało to mi i Marcie i
uznałyśmy, iż jesteśmy wyjątkowym przypadkiem dzieci trojga rodziców.
Marek
rzucił studia dla Basi, rozstał się z rodzicami, którzy nie akceptowali
wyboru syna i przyjechał do wsi dziewczyny. Jej rodzice jednak
odwrócili od córki, która przyniosła im wstyd panieńską ciążą i odmówili
pomocy. Byłyśmy bękartami, a nasza mama wywłoką co zadała się z dwoma
naraz. Przygarnęła nas babcia Basi.Nie pamiętam jej, byłyśmy z Martą
jeszcze małe, gdy umarła. Zostawiła nam w spadku najwspanialszy dar -
nasz dom rodzinny i miejsce na ziemi. Tata imał się różnych prac, jednak
perspektywy na wsi były marne, a on sam stworzony do całkiem innego
rodzaju zajęć, niż te które mu oferowano. Od dziadka wiem, że jedyną
osobą, która w tamtym czasie wspierała go finansowo był brat. Niekiedy
odwiedzał moich rodziców, jednak na ogół kończyło się to sprzeczkami i
awanturami. Nieliczne dobre chwile zostały uwiecznione na dwóch
zdjęciach znalezionych w szafie mamy.
Marek poprosił o rękę Basi, gdy
miałyśmy już ponad rok i jako prezent zaręczynowy ofiarował jej owe
nieszczęsne, rubinowe kolczyki. Należały one do jego babci i zostawiła
mu je w spadku, po to, by przekazał je swojej żonie. Matka chłopaka, gdy
dowiedziała o podarunku wpadła w furię i wysłała drugiego syna z misją
odzyskania skarbów rodzinnych. Miałam wtedy niecałe dwa lata. Maciej
przyjechał pod nieobecność Marka. Basia grzecznie przyjęła szwagra i
byłego kochanka. Zaparzyła dla niego herbatę i ugościła ciastem domowej
roboty. Jednak, gdy dowiedziała się z czym przybywa wpadła w furię i
niewiele myśląc chwyciła leżący na stole, pierwszy lepszy z brzegu
przedmiot, by nim w niego cisnąć. Przy okazji jednak ściągnęła serwetę, a
wraz z nią szklankę z gorącą herbatą dla gościa. Ja siedziałam na
podłodze przy stole bawiąc się grzecznie zabawkami.
W szpitalu
powiedzieli, że szczęście w nieszczęściu, iż herbata była nieposłodzona,
bo wtedy goiłoby się dużo gorzej, a poparzenia byłby dotkliwsze. Marek
wpadł we wściekłość, o wypadek obwinił brata i zapowiedział, że nie chce
go nigdy więcej widzieć na oczy. Maciek wyniósł się z ich życia na pół
roku. Nikt nie wie gdzie wtedy był, on sam, gdy go pytałam, milczy.
Wrócił jednak, by rozmówić się z bratem, a zarazem rywalem. Zastał go
pracującego przy wyrębie lasu. Ich rozmowa przerodziła się w bójkę.
Maciek pchnął brata prosto pod upadający, odpiłowany konar drzewa. Sąd
uznał to za wypadek, do którego winowajca przyczynił się nieumyślnie.
Poszedł do więzienia na osiem lat. Wiele spraw tam przemyślał i
przeanalizował, doszedł do wniosku, że winien jest opiekę nad nami, bez
względu czyimi dziećmi jesteśmy. Wniósł pozew o ustalenie ojcostwa,
mając pewność, że badania to potwierdzą. Wtedy zresztą nie stosowano
jeszcze testów DNA, jedynie badanie krwi. Maciej chciał nie tylko łożyć
na nasze utrzymanie, ale też uczestniczyć w naszym życiu. Pierwszy raz
spotkał się z nami, tamtego roku, w Boże Narodzenie. Wizyta poprzedzona
była długimi pertraktacjami mamy z dziadkami. Tatuś przez wszystkie lata
jakie z nami był, nie narzucał się ze swoją obecnością, jednak widać
było, jak bardzo pragnie nie tylko kontaktu z nami, ale i uczestniczenia
w rodzinnym życiu. Nie do końca mu się to udało, bo wiele obowiązków
wychowawczych przejął wujaszek Sławek. Zabrał nas ze wsi i
zamieszkaliśmy w jego mieszkaniu w miasteczku Rogoże. Muszę przyznać, że
był dobrym ojczymem, ale na zawsze pozostał dla mnie i Marty
"wujaszkiem", dopiero gdy dorosłyśmy nazywałyśmy go po prostu Sławek.
Mama wyszła za niego za mąż i o dziwo stanowili dobraną i szczęśliwą
parę. Rok temu Sławek zmarł na udar mózgu.
Tato mieszka samotnie i
nie założył drugiej rodziny. Po tragicznej śmierci Marty załamał się i
praktycznie straciłam z nim kontakt, bo zamknął się w sobie, a nasze
relacje uległy całkowitemu rozluźnieniu.
Dziadkowie wywiązali się z
zobowiązań. Dzięki ich staraniom moja blizna, choć wciąż jest widoczna,
nie stanowi już dla mnie utrudnienia w kontaktach z ludźmi. Dziadkowie
wyszukali specjalistów, jeździli ze mną na operacje i zabiegi oraz
pilnowali, abym stosowała się do zaleceń medycznych. Spotykali się z
nami często i zapraszali do siebie na święta i wakacje. Dziwne bywały te
spotkania. Tato, który wtedy mieszkał z rodzicami starał się być jak
najbardziej poprawny wobec mamy i Sławka i ciepły dla mnie i Marty.
Jednak nie sposób nie było zauważyć jak bardzo jest przy takich okazjach
spięty i nieufny. Mama afiszowała się odrobinę za mocno swoją miłością
do wujaszka i trwała w nieustannym konflikcie z babcią, jednak ze
względu na nas, zachowywały pozory serdeczności. Śmieszne, ale babcia
bardzo polubiła Sławka i czasami więcej uwagi poświęcała jemu, niż
reszcie rodziny. Jako dorosła osoba zrozumiałam, że ona z nim
flirtowała. Nie wiem czy na przekór mamie, czy też faktycznie sprawiał,
że
znów czuła się młodą kobietą. Za to dziadek był "nasz". Ze wszystkich
dorosłych osób z mojego dzieciństwa dziadek był tym, który włożył
najwięcej starania w zrozumienie pokrętnej duszy skrzywdzonego dziecka,
jakim bez wątpienia byłam. Tylko jemu zwierzyłam się z tego, że to ja
ukradłam list taty i że tamtego lata na potęgę podsłuchiwałam, węszyłam,
kłamałam i podburzałam Martę. Z historii z listem wyszedł niezły
ambaras. Wszyscy, prócz mnie i Marty zachodzili w głowę, co też się z
nim stało. Mama twierdziła, że tata wcale go nie schował do pudełka,
tatuś podejrzewał wujaszka Sławka o kradzież, a ten, choć próbował
trzymać się od tego wszystkiego z daleka, po cichu przyznawał rację
Basi. Babcia nie ukrywała, że powątpiewa w prawdomówność mamy i sądzi,
że jak zwykle "udaje ona Greka", a list po przeczytaniu zniszczyła.
Grałyśmy z Martą niewiniątka, co to kompletnie nie rozumieją całej tej
sytuacji, a po cichu śmiałyśmy się z naiwności dorosłych.
Marta...
Najcudowniejsza osoba na świecie. Nigdy już nikogo tak nie pokocham i z
nikim nie będę tak blisko jak z nią. Moja jedyna siostra i moje lepsze
ja. Wrażliwa, delikatna, pełna ciepła i pogody. Śmiała się tak
zaraźliwym śmiechem, że nikt nie mógł pozostać wobec niego obojętnym i
też zaczynał chichotać. Była prawdziwie piękna, nie tylko urodą
zewnętrzną. Ujmowała ludzi, tym że jak nikt potrafiła słuchać. Gdy
podrosła zawsze gdzieś pędziła i miała mnóstwo spraw na głowie.
Zdecydowała się na studia na psychologii. Zginęła pod kołami autobusu w
zimny,
listopadowy dzień, gdy biegła spóźniona z zajęć na uczelni. W chwili
jej śmierci poczułam tak rozdzierający ból, że upadłam na ziemię z
okropnym krzykiem, mimo iż byłam daleko od miejsca wypadku. Wiem, że
opowieści o współodczuwaniu bliźniaków brane są często za przesadzone -
mam to gdzieś. Wiedziałam i czułam, że moja najukochańsza siostra
właśnie umiera. W tamtej chwili chciałam odejść wraz z nią. Nasze dusze
miały jakąś część wspólną i tę część Marta zabrała do grobu. Lata zajęło
mi otrząśnięcie się i długo i powoli uczyłam się i dojrzewałam, aby
zrozumieć, że moja siostra pragnęłaby, bym żyła za nas obie - najlepiej
jak umiem, korzystając z tego co niesie każdy dzień i noc.
Skończyłam
studia, zostałam nauczycielką plastyki i wprowadziłam się do
opuszczonego domu po babci. Każdy kąt tutaj przypomina mi dzieciństwo,
tamto niezwykłe lato i najdroższą siostrę. Wiem, że dzięki niej czuję
się silna w dwójnasób. Ze wspomnień czerpię słodko-gorzką radość, ale
nie żyje tylko nimi - praca z dziećmi daje mi dużo satysfakcji. Jestem
panią z brzydką twarzą, która uczy piękna otaczającego nas świata.
W
tym roku zdecydowałam się wyremontować dom, bo postanowiłam, że będę
się starała o możliwość adopcji dziecka. Podczas gruntownych porządków
odnalazłam kilka skarbów z dzieciństwa: pudełko po farbkach od wujaszka
Sławka, lalkę od dziadka, która zawieruszyła się podczas przeprowadzki i
mój rysunek, który narysowałam wiele lat temu, w jedno letnie
popołudnie. Jest na nim mama, wujaszek Sławek i Marta. Długo wpatrywałam
się w obrazek zanim dorysowałam siebie - dorosłą, piękną, pogodną
kobietę, jaką niewątpliwie jestem i jaką jest moja siostra, żyjąca
cząstką siebie we mnie.