Tego wieczoru niczego więcej o bracie taty nie dowiedziałyśmy się. Marta
przerażona wizją porwania nie wracała do tematu, więc pozostałam z
myślami sama. Za wszelką cenę pragnęłam poznać prawdę. Nie bałam się,
tak jak moja siostra nieznanego, bałam się tego, że mama zacznie
podejrzewać , iż wiemy o wiele więcej niż jej się wydaje. Doszłam do
wniosku, że bezpieczniej będzie podrzucić z powrotem na dno szafy
zdjęcia i listy. Następnego dnia wślizgnęłam się do sypialni mamy, gdy
była w pracy, popatrzyłam raz jeszcze na siebie na fotografii i
odłożyłam kopertę na miejsce.
Odskoczyłam jak oparzona od szafy gdy usłyszałam za sobą skrzypnięcie podłogi. Odwróciłam się się. To Marta stała za mną.
- Miluś? Czy zrobiłyśmy coś złego zabierając te rzeczy?
- Nie, przecież one tak jakby też trochę należą do nas... a poza tym przecież oddałyśmy je.
Patrzyła na mnie z takim skupieniem, że aż poczułam jej strach i wyrzuty sumienia.
- Chodź, zrobię kakao, tylko musisz mi gaz zapalić.
Lato
zbliżało się już ku końcowi. Słońce nie świeciło już tak mocno, a wiatr
gdy się zrywał, był o wiele chłodniejszy niż tydzień, czy dwa temu.
Dzisiaj nie padało i kusiło mnie mocno, aby wymknąć się na dwór. Zakaz
wychodzenia bez opieki wydał mi się zbyt surowy.
- Nie - Marta stanowczo zaprotestowała na moją propozycję spaceru.
- Tylko do domu starej Jabłońskiej i z powrotem, proszę...
- Nie.
- To sama pójdę - oburzyłam się.
- Nie! Nie możesz! Powiem mamie! Zobaczysz jak ci się sięgnie - krzyczała na mnie.
Popatrzyłam na nią ze złością.
- Zdrajczyni - wysyczałam i obrażona uciekłam do pokoju. Rzuciłam się na łóżko, ukryłam twarz w poduszce.
Co
za świat? Wszystko w nim nie tak. Mama zamiast córek woli okresowych
wujaszków. Tatuś... nie wiadomo czy żyje i kim jest. Na dwór wyjść nie
można. Ja jestem brzydką maszkarą, ale co najgorsze moja ukochana
siostra okazała się być zdrajczynią.
Po raz pierwszy tego lata
popłakałam się wyrzucając z siebie rozterki ostatnich tygodni. Płakałam
nad sobą i nad Martą. Płakałam nad mamą i tatą. Płakałam nad wszystkim
co ostatnio się działo.
Głaskanie po głowie przerwało mój akt rozpaczy.
Wiedziałam, że przyjdzie.
Położyła się koło mnie i przytuliła.
-
Pamiętasz? - wyszeptała mi ucha - Pamiętasz jak bawiłyśmy się w "Ecie,
pecie, gdzie jedziecie"? - ścierała moje łzy, rozsmarowując mi je po
twarzy. - Nie płacz Milenko. Masz mnie. Zawsze będziesz miała...
Wtuliłyśmy się w siebie mocno.
- Muszę wysmarkać nos... - powiedziałam po chwili zduszonym głosem - i odechciało mi się spaceru.
Przez
kilka dni było spokojnie. Zachowywałyśmy się bardzo grzecznie, a mama
wynagradzała to czasem wspólnie spędzanym. Bawiliśmy się w czwórkę wraz z
wujaszkiem Sławkiem w gry, zgadywanki, szarady. To jedyny czas w naszym
dzieciństwie, gdy delektowałyśmy się z Martą smakiem prawdziwej
rodziny.
Sielankę przerwali nieoczekiwani goście.
Jednego dnia
pod dom zajechał elegancki, biały samochód. Nie pamiętam, a może nawet
nie wiem, jakiej był marki, to zresztą nieważne. Ważne, że pojawienie
się takiego auta w naszej wiosce to wydarzenie, które komentowane jest
jeszcze przez wiele tygodni.
Właśnie z takiego samochodu wysiadło
dwoje ludzi i zapukało do naszych drzwi. Podbiegłyśmy otworzyć, ale
uprzedziła nas mama. Rozwarła je szeroko i zbladła. Przed nami stała
para starszych ludzi. On niezbyt wysoki, siwy z sumiastym wąsem, ona -
szczupła, ubrana niezwykle elegancko, z zaczesanymi w kok kasztanowymi
włosami.
- Dzień dobry Barbaro - odezwała się kobieta - poznajesz nas?
Mama odpowiedziała nienaturalnie ugrzecznionym głosem.
- Tak, poznaję ale jestem bardzo zaskoczona....
- No tak... - uśmiechnęła się starsza pani - to całkiem zrozumiałe... Wpuścisz nas, czy będziemy tak konwersować w progu?
- Proszę... wejdźcie. Tam na wprost - mama wskazała w kierunku kuchni.
My też wycofałyśmy się do tamtego pomieszczenia.
- Kto to? - wyszeptała Marta.
Wzruszyłam ramiona. Niby skąd mam wiedzieć? A zresztą pewnie i tak zaraz się wyjaśni.
Weszli zaraz za nami, mama zapraszająco wskazała krzesła przy stole.
- Proszę usiąść. Coś do picia?
- Tak, poproszę herbatę - odezwał się po raz pierwszy mężczyzna.
Kobieta przyglądała się bacznie mi i Marcie. Nawet gdy siadała nie spuszczała z nas wzroku.
- Dzień dobry dziewczynki - zagadnęła nas.
- One nie mają pojęcia kim jesteśmy, prawda - zwróciła się do mamy.
- Nie, bo niby skąd mają wiedzieć, przecież nigdy się nimi nie interesowaliście - teraz ton mamy był bardzo zgryźliwy.
-
Oj, nie do końca to prawda, ale nie chcę zaczynać naszego spotkania od
sprzeczki - pani z kokiem uśmiechała się promiennie, jednak ten uśmiech
nie spodobał mi się - raczej prosiłabym cię, abyś nas sobie
przedstawiła, chociaż akurat ja wiem, że macie na imię Milena i Marta -
teraz zwróciła się do nas.
Mama podeszła tak, aby ująć za ramię mnie i siostrę.
- Dziewczynki to wasi dziadkowie od strony tatusia - powiedziała.
Marta
aż otworzyła buzię ze zdziwienia, ja też nie kryłam zaskoczenia. Nigdy,
przez całe nasze życie dziadkowie nie odezwali się do nas, nie napisali
listu, nie zaprosili, nie przysłali prezentu, praktycznie nie istnieli
dla nas. A teraz wkroczyli z uśmiechem w nasze życie i rozsiedli się w
kuchni.
- Tak, jestem waszą babcią. Czy wiecie jak mam na imię?
Nie pamiętałam, a po prawdzie to nawet nie wiedziałam. Spojrzałam pytająco na Martę, zaprzeczyła ruchem głowy.
-
Widzę, że nie - kobieta popatrzyła na mamę z politowaniem nie przestają
się uśmiechać - nazywam się Karolina Miśkiewicz, a to mój mąż, a wasz
dziadek Bronisław Miśkiewicz. Tak, jak wspomniała wasza mama jesteśmy
rodzicami waszego ojca. Faktycznie, przyznaję, że karygodnie
zaniedbaliśmy kontakty i chcielibyśmy przeprosić za to - tu zwróciła
się do mnie i Marty - i prosić, abyście dały nam szansę na naprawę. Ty
jesteś Milenka, prawda?
Skinęłam głową.
- Podejdź proszę... No nie bój się, nie gryziemy z dziadkiem przecież.
Mama stanęła pomiędzy nami.
-
Wydaje mi się, że najpierw powinniście państwo ze mną porozmawiać,
zanim zaczniecie odnawiać jakiekolwiek kontakty... i to na osobności! -
mama powiedziała to podniesionym tonem.
- Oczywiście... jak uważasz
Basiu... w żadnym wypadku nie chcemy wnosić zarzewia konfliktu do tego
domu, prawda Bronku? - odwróciła się w kierunku męża.
Ten skinął potakująco głową.
- Dziewczynki, idźcie na podwórko - zarządziła mama.
Wyszłyśmy,
ale bez zbędnych słów - wymieniając spojrzenia, wiedziałyśmy już co
zrobimy. Podbiegłyśmy za dom, do ogrodu, gdzie znajdowało się okno
kuchenne, które przez większość lata było uchylone i dzięki temu
mogłyśmy słyszeć rozmowę dorosłych. Przykucnęłyśmy za rosnącymi pod
oknem krzakami porzeczek i wsłuchałyśmy się, tak aby nie uronić ani
jednego słowa.
- Macie niezły tupet tak sobie tutaj przyjeżdżając bez uprzedzenia i jak gdyby nigdy nic burzyć ład mojego domu...
-
Doprawdy? Uważasz, że masz tutaj porządek? Zresztą, nieważne... nie
mamy zamiaru cię atakować, jednak musisz wiedzieć, że jako dziadkowie
bliźniaczek posiadamy pełne prawo aby widywać się z nimi i mamy zamiar z
tego korzystać. Chcemy jak najlepiej dla dziewczynek...
- Tak? Jak
najlepiej? A gdzie do cholery byliście przez te wszystkie lata? Jakoś
nie pamiętam, aby którekolwiek z was pomogło mi kiedykolwiek... żeby...
-
Dobrze, już dobrze - przerwała jej kobieta - przecież, przyznałam, że
popełniliśmy błąd zrywając więź z wnuczkami. Przepraszamy i chcemy to
dziewczynkom wynagrodzić.
- Niby jak? Tym, że wasz drugi syn pisze oszczercze pozwy?
- Oszczercze? Zaprzeczysz, że utrzymywałaś kontakty seksualne z obydwoma moimi synami?
- Ojcem dziewczynek jest Marek!
-
Doprawdy? Skąd ta pewność Basiu? Z tego co dowiedziałam się od moich
chłopców, w okresie gdy zaszłaś w ciążę sypiałaś z jednym i drugim.
Maciek ma pełne prawo domniemywać...
- A pani to pewnie pod łóżkiem
leżała i notowała, który i ile razy, co? - Mama krzyczała nie zważając
na nic - Wynocha! Wynocha mi stąd!
- Wyrzucasz nas? Może jeszcze oblejesz nas wrzątkiem jak...?
- Uspokójcie się - odezwał się mężczyzna, jego głos brzmiał spokojnie i smutno - proszę, obie się uspokójcie.
Na chwilę zapadła cisza. Marta chwyciła mnie za rękę, jej dłoń była spocona.
- Basiu - podjął dziadek - masz rację, że okazujesz irytację, a ty Karolino, proszę nie prowokuj jej niepotrzebnie...
Słychać było mruczenie pod nosem starszej pani, jednak nic już nie powiedziała, mama też milczała, mężczyzna kontynuował.
-
Zdajemy sobie w pełni sprawę, że na naszych relacjach ciąży przeszłość i
że zarówno ty i my mamy wobec siebie wiele wyrzutów i zastrzeżeń,
jednak nasza wizyta ma właśnie na celu poradzenie sobie z tym i
odszukaniem takiej drogi, która przyniesie największe korzyści dla
bliźniaczek. Jeśli dasz nam szansę na odnowienie więzi postaramy się ją w
pełni wykorzystać. Chcemy cię prosić, tak prosić - abyś nie odrzucała
naszej propozycji i pozwoliła na kontakty z dziewczynkami.
Przyjechaliśmy tutaj niezapowiedziani i to nic dziwnego, że mogłaś
poczuć się zaskoczona i niezadowolona. Jednak bardzo cię proszę, namyśl
się, rozważ w spokoju to co powiedziałem, a my wrócimy jutro.
Zatrzymaliśmy się w miasteczku... Uwierz... chcemy dobrze dla
bliźniaczek i ciebie...
Mama wciąż milczała. Odezwała się babcia.
- Przepraszam Basiu. Pozwól mi chociaż porozmawiać z wnuczkami...proszę... są takie podobne do chłopców - rozpłakała się.
- Jutro o szóstej wieczorem, ani minuty wcześniej i niczego nie obiecuję - powiedziała twardo mama.
- Dziękuję - wykrzyknęła babcia głosem wciąż pełnym łez.
- Dziękuję, będziemy tak jak powiedziałaś - spokojnie odpowiedział dziadek.
Słyszałyśmy
przesuwanie krzeseł i odgłosy towarzyszące wychodzeniu, jednak nie
ruszyłyśmy się i nie opuściłyśmy naszej kryjówki.
Popatrzyłam na
Martę, siedziała przykucnięta z pochyloną głową, a jej twarz ukryła się
za zasłoną włosów. Dotknęłam blizny na policzku.
Co znaczyło niedokończone zdanie o oblewaniu wrzątkiem?