Tamtego lata mama była niezmiernie szczęśliwa. Gdy zastanowię się nad
wspomnieniami, to jak sięgam pamięcią, chyba nie widziałam jej bardziej
rozpromienionej, niż właśnie tamtego lata. Układała włosy w ulubione fale,
malowała usta na różowo przed wyjściem do pracy, śpiewała głośno przy
zajęciach domowych i nawet gdy strofowała mnie czy Martę, robiła to
łagodnie, pełna dziwnego, wewnętrznego spokoju.
Dziwne, że my jednak
patrzyłyśmy na to z przestrachem. Tak, cieszyłyśmy się jej uśmiechem i
dobrym humorem, ale zdawałyśmy sobie sprawę, z tego, co jest kołem
napędowym szczęścia. Co z tego, że teraz jest dobrze i co będzie, gdy
okresowy wujaszek zostawi nas, jak poprzednicy? W to, że odejdzie, nie
wątpiłyśmy. Taka jest przecież kolej rzeczy i ład świata, że mamusia
jest z nami, a z nią jej okresowi wujaszkowie - przychodzący i
odchodzący. Bałyśmy się mamy z okresu "pomiędzy".
Sławek wbrew
wątpliwościom zadomowił się u nas na dobre. Gdy wpadał "na obiad",
zostawał na dwa, trzy dni, potem, gdy wyjeżdżał na dłużej, zaczynało go
brakować nawet mi i Marcie, nie mówiąc o mamie, która chodziła ze
spuszczonym wzrokiem, zamykała się w pokoju słuchając w kółko tych
samych, starych płyt. Sławek odnosił się do nas, sióstr, z sympatią.
Grywaliśmy wieczorami w "chińczyka", oglądaliśmy filmy i co
najważniejsze - rozmawialiśmy. To znaczy, głównie rozmowy toczyły się z
Martą, bo ja siedziałam wpatrzona w kartkę papieru, próbując narysować
coś sensownego i zapytana odpowiadałam monosylabami. Oczywiście, że
chciałam siedzieć blisko niego, tak jak moja siostra, chciałam móc
zasypywać go pytaniami, pokazywać swoje dzieła, dotykać ukradkiem jego
ręki, ale nigdy nie odważyłam się. Przypatrywałam się uważnie, szukając
oznak , czy budzę w nim obrzydzenie, niechęć, lub choćby ciekawość. Nie,
nie zwracał na mnie szczególnej uwagi. Śmiał się i żartował z mamusią,
droczył się z Martą, mnie jakby nie zauważał.
- Jak wyglądał nasz tata? - spytałam jednego wieczoru siostrę, gdy siedziałyśmy same w naszej sypialni.
- Normalnie.
- Jak to jest normalnie?
- Głupia, masz zdjęcia, widziałaś je nie raz.
-
E nie... nie o takie coś mi chodzi. Zdjęcia to... rysunki. Ja
chciałabym wiedzieć jak wyglądał nasz tata, gdy mówił, śmiał się,
krzyczał... gdy żył... Zresztą, wcale tych zdjęć dużo nie ma. Dwa, jedno
z wojska i to z mamą nad rzeką, niewyraźne.
Zamyśliłyśmy się obie.
Faktycznie, wizerunek taty stworzyłyśmy sobie głównie dzięki opowieściom
mamy. To ona opowiadała o tym co mówił, robił, jak wyglądał, czy był
podobny...
- Myślę, że nie - Marta odpowiedziała na moje niezadane pytanie.
- Dlaczego?
- Bo dlaczego miałby być taki jak on? Poza tym, nie zapominaj, nie może być podobny do żadnego z okresowych wujaszków. To tata.
Tak, miała rację. Zaczynam zachowywać się jak mama. Szukałam tatusia w innych mężczyznach.
Położyłyśmy
się spać. Nie mogłam jednak zasnąć. Myślałam o zdjęciach, o
opowiadaniach mamy, o Sławku. W pokoju zaległa cisza, słychać było
spokojne, miarowe tykania zegara i oddech uśpionej Marty. Początkowo nie
skojarzyłam tego dźwięku, zatopiona w myślach. Jednak po chwili dotarło
do mnie, słyszałam pukanie do okna. Mieszkałyśmy w parterowym, samotnie
stojącym domu, przy końcu wsi. Okna pokoju wychodziły na drogę
prowadzącą do lasu. To była zwykła piaszczysta droga, nieoświetlona i
wieczorami rzadko kto nią uczęszczał. Pukanie, choć niegłośne, było
natarczywe i budziło we mnie przerażenie. Przestraszona potrząsnęłam
Martę za ramię.
- Słyszysz? - wyszeptałam.
Zamruczała coś przez sen i swoim zwyczajem zarzuciła na mnie nogę. Stukanie nie ustawało.
-
Marta - wychrypiałam. Ze strachu sparaliżowało mnie i zaschło mi w
gardle. Okno osłonięte było pomarańczową, grubą zasłoną, która, wydawało
mi się, lekko falowała, wzdymała się, jakby skrywając kogoś.
Kto
może do nas pukać w środku nocy? Któż taki chowa się za zasłoną? Boże,
czy okno jest otwarte? Nie... na szczęście nie. Ale co jeśli ten ktoś
pchnie je i wejdzie? Czy to potwór, duch, wampir, wilkołak albo co
gorsze... ktoś obcy?
- Marta obudź się - ze wszystkich sił próbowałam wyrwać się z odrętwienia i obudzić siostrę. Spała jak zabita.
-
Marta błagam - wychrypiałam z wysiłkiem. Do oczu napłynęły łzy. Wciąż
nie mogłam się poruszyć. Obezwładniająca panika odbierała mi siły -
Marta...
Pukanie ustało. Nasłuchiwałam w napięciu, czy się powtórzy?
Czy usłyszę kroki. Nasłuchiwałam całą sobą. Usłyszałam jednak tylko
szmer deszczu. Rozpadało się. Wraz z uderzeniami kropli na szybie
zniknęło moje odrętwienie, a łzy płynęły z oczu obfitą strugą. Teraz
jednak były to łzy ulgi. Przytuliłam się z całych sił do Marty wciąż
wytężając słuch. Cisza, tylko szmer deszczu. Zasnęłam.
Rano,
obudziłam się pierwsza. Leżałam, próbując poukładać w głowie nocne
wydarzenia, jednak w świetle poranka wciąż wydawały się straszliwe i
tajemnicze, równie jak w ciemności. Może powinnam sprawdzić ślady pod
oknem? Deszcz nie padał już... No tak, deszcz. Rozmył wszystko na ziemi.
Usłyszałam za ścianą krzątającą się przed wyjściem do pracy mamę.
Odwróciłam się w stronę Marty, miała otwarte oczy i wpatrywała się we
mnie. Uniosła się na łokciu, zbliżyła dłoń do mnie i pogładziła po
poranionym policzku.
Opowiedziałam o nocnym koszmarze, o pukaniu, o paraliżującym strachu, łzach, o jej mocnym śnie. Słuchała z niedowierzaniem.
- Nie obudziłam się? Naprawdę? Jak to możliwe?
- Tak, to ciebie akurat dziwi, że się nie obudziłaś? A nie pukanie do okna? - powiedziałam z wyrzutem.
- ... bo pewnie śniło ci się to i tyle - skwitowała wstając z łóżka.
- Nie - wykrzyknęłam oburzona. Nie rozumiała mnie, nie wierzyła. Po raz pierwszy.
Rozmowę przerwało wejście Mamy.
- Mamo, Milenia mówi, że...
Spojrzałam na nią z wyrzutem. Nie wiem dlaczego, ale nie chciałam podzielić się nocną opowieścią z mamą. Marta zrozumiała.
- Tak? Co mówi? - spytała Mama w pośpiechu rozsuwając zasłony.
- A nic... mówi, że się rozpycham i biję ją przez sen.
-
Pewnie coś w tym jest - uśmiechnęła się w roztargnieniu - No...
ubierajcie się, lecę do pracy. Ogarnijcie pokój, śniadanie na stole... i
jestem już chyba spóźniona... buziaki. Wstańcie, niech was ucałuję...
Wyszła,
właściwie prawie wybiegła. Zgrzyt łańcucha od jej roweru i zostałyśmy
same w domu. To nic nowego, często tak bywało. Jednak dzisiaj
podreptałam za Mamą do wyjścia i przekręciłam klucz w drzwiach
wejściowych. Nie robiłam tego przedtem. Odwróciłam się, Marta stała za
mną w koszuli nocnej, obserwując poczynania. Spojrzałam na nią, ale
wzruszyła ramionami, skrzywiła usta i wróciła do naszego pokoju. Wciąż
mi nie wierzyła. Podreptałam do kuchni, na stole, na dwóch talerzykach
stały kanapki zrobione przez mamusię. Usiadłam i sięgnęłam po jedną.
Żułam ją powoli, nie czując prawie smaku.
Może ja faktycznie śniłam?
Nie, jestem pewna, że nie. Marta musi mi uwierzyć. Musimy znaleźć
rozwiązanie, bo przecież to może się powtórzyć. Ten ktoś może...
Wstałam
gwałtownie i pobiegłam do Marty. Gdy weszłam do sypialni, siedziała na
łóżku, wciąż nieprzebrana z koszulki nocnej. Usiadłam obok niej i
milczałam.
- Jesteś pewna, że nie sen? - spytała po chwili.
- Jak amen w pacierzu.
- To kto w takim razie to mógł być?
- Tato - odpowiedziałam bez zastanowienia, wypowiadając pierwszą myśl jaka przyszła do głowy.
- Oszalałaś? Tato? Skąd tatuś? On przecież nie żyje...
- Jesteś pewna?
Marta
nie odpowiedziała, popatrzyła na mnie mrużąc oczy i zrozumiałam, że
złamałam jedną z naszych zasad - wierzyć mamie lub udawać, że się
wierzy. Chciało mi się znów płakać, ale za nic nie życzyłam sobie, aby
Marta zobaczyła moje łzy. Wyszłam z pokoju. W korytarzu panował
przyjemny półmrok. Przytuliłam się policzkiem ze szramą do zimnej,
pomalowanej farbą olejną ściany.
Czy to mi się jednak przyśniło i
Marta ma rację? Nikt nie stał pod naszym oknem! Nie powinnam wątpić w
mamusię. Kocha nas... kocha przecież, a Sławek to tylko okresowy
wujaszek. Pójdzie sobie i znów wszystko wróci do normy. Jestem brzydka i
zazdrosna. To ja jestem winna.
Do uczucia zimna dołączyła wilgoć.
Widziałam
zdjęcia taty i nie mam powodu, żeby zwątpić w słowa mamy, że umarł.
Tylko... jak on umarł? Nie mogłam sobie przypomnieć tego z opowieści
mamy. Wysilałam pamięć. Miał wypadek? Chorował? Umarł bo... umarł? Nic.
Nic mi do głowy nie przychodziło.
- Milena? - usłyszałam szept Marty.
Odwróciłam się. Stała w drzwiach naszego pokoju.
- Chodź, przeszukamy pokój mamy. Może znajdziemy coś ciekawego?
Skinęłam
z radością głową. Nie czułam wyrzutów sumienia. Do pokoju weszłyśmy
skradając się jak złodzieje. Marta skierowała się w stronę komody, w
której mama trzymała różnorakie papiery, ja w stronę szafy. Na jej dnie
stały dwa pudła ze zdjęciami, wykrojami i wycinkami z gazet. Miałyśmy
surowo zakazane same w nich szperać.
- Nudy - oświadczyła Marta po
piętnastu minutach przerzucania wnętrza szuflad - jakieś bzdurne
papiery, których nie rozumiem. A ty co masz?
- Jeszcze nic, ale chodź tu, zobacz, pamiętasz to zdjęcie?
Pokazałam
fotografię, na której stałyśmy z Martą przebrane za kowbojki. Włosy
zaczesane w dwie kitki, dżinsowe spodnie, bluzki w kratkę, kamizelki i
kapelusze z ogromnym rondem. Lubiłam to przebranie. Kapelusz ocieniał
moją twarz i czułam się prawie ładna.
- Ale miałyśmy wtedy ubaw. Oblałam sokiem marchwiowym panią Gardowicz z przedszkola, a ona skrzyczała za to ciebie.
Śmiałam się równie serdecznie z tej pomyłki co Marta. Miło było zostać wziętą za nią, nawet wtedy, gdy coś nabroiła.
Wciąż
rozbawiona wyciągnęłam ze stosu zdjęć i wycinków kopertę. Biała, bez
adresata, jednak pod palcami wyczułam, że coś w niej jest. Łatwo się
otworzyła, była niezaklejona. Wyjęłam dwie zapisane odręcznie kartki i
dwa zdjęcia. Na jednym z nich stała mama, bardzo młoda, dziewczyna
jeszcze, w białej sukience w kwiatki, na ramiączkach. Po obu jej bokach
dwaj chłopcy. Identyczni. Obaj wyglądali jak nasz tato. Zdjęcie zrobione
zostało w letni dzień nad rzeką. Patrzyłam osłupiała. Tato miał brata
bliźniaka. Tato i jego brat... Który to nasz tatuś?
Marta wyrwała mi zdjęcie z rąk. Spojrzałam na drugą fotografię. Była jeszcze dziwniejsza i bardziej tajemnicza.
W
pobliżu domu zaszczekał pies. Przestraszone i przepojone poczuciem
winy, szybko schowałyśmy fotografie i kartki do koperty i rzuciłyśmy się
do sprzątania bałaganu. Błyskawicznie pozbierałyśmy stos rozrzuconych
szpargałów, na samo dno kartonu chowając tajemnicze znalezisko.
Posprzątałyśmy sypialnię mamy, tak aby nie widać było śladów naszej
bytności i wybiegłyśmy w panice. Wpadłyśmy do naszego pokoju i
rzuciłyśmy się na łóżko.
Dlaczego nigdy nie powiedziała, że tatuś
miał brata bliźniaka? Co się z nimi stało? Co kryły zapisane kartki?
Dlaczego nigdy w opowieściach mamy nie pojawił się wujek? Bo brat taty
to wujek. Nie wujaszek. Wujek.
Pytania kotłowały się w głowie. I najważniejsze...
- Co było na drugim? - spytała mnie siostra.
Zdążyłam
rzucić tylko jedno spojrzenie na tamtą fotografię, nim wystraszyło nas
szczekanie psa, ale wyryła mi się dokładnie w głowie. Ci sami chłopcy
znad rzeki, siedzieli uśmiechnięci na tapczanie w nieznanym mi pokoju, a
każdy z nich trzymał, wystawiając z dumą przed siebie, małą
dziewczynkę.
To była Marta i ja.