Siedziałam od wielu godzin, na łóżku, z laptopem na kolanach, coraz
głębiej zanurzając się w rozpaczy i osamotnieniu. Jednak mojej uwadze
nie uszedł fakt spóźnionego powrotu męża. Wszedł cichutko, bo pora była
dość zaawansowana. Zapewne liczył, iż zastanie mnie pogrążoną we śnie.
- Zenek - pełnym głosem rozwiałam jego złudzenia.
- Żabcia? - jęknął w odpowiedzi.
-
Żabcia? Tak, Żabcia. A kogóż to innego spodziewałeś się w naszym
mieszkaniu, w naszym łóżku, w porze obowiązującej ciszy nocnej?
- Żabciu wybacz, zasiedziałem się z kumplami...
- ... przy piwie - dokończyłam z goryczą.
Święci pańscy, absolutnie nie pojmuję, skąd u osobników płci męskiej
bierze się taki stadny instynkt i chęć bezpodstawnego gromadzenia się, w
dodatku koniecznie u wodopoju lub raczej piwopoju. O czym to oni mogą
tak godzinami rozmawiać, bo przecież nie znają się kompletnie na sztuce,
literaturze, modzie, liczeniu kalorii czy zdrowym stylu życia?
Wszystkie ich tematy spokojnie można omówić w jeden kwadrans, no może
dwa. Jednak, żeby spędzać cały wieczór, racząc się obrzydliwym,
słomkowym napojem i ekscytować kopaniem piłki lub nie daj Boże polityką
lub ... tak czy owak, to zupełne marnowanie drogocennych momentów życia.
Zenek wciąż stał w drzwiach do naszej sypialni i głupkowato się uśmiechał.
- Żabulka... Ej no, Żabcia, rozchmurz się... Nie dąsaj się już.
-
Ja się dąsam? Ja? Ja, mój drogi, jestem bardzo wysoko ponad to. Nieee,
mnie to Zenuś, nie tak łatwo można wytrącić z równowagi, mam stalowe
nerwy... chyba po tatusiu... albo może raczej po stryjence Bogumile, co
to nawet podczas wyborów Mistera Uniwersum, umiała zachować kamienną
twarz. Jednak, nie mogę, nie odnotować faktu, iż zostawiłeś mnie
osamotnioną na cały, długi wieczór, choć zapewniałeś, iż wyskakujesz
tylko na godzinkę. I chociaż porzuciłeś mnie jak bezdomnego psa w
deszczu, to nic a nic się nie skarżę. Nie... ja sobie tutaj cichutko
czekam na ciebie - uniosłam rękę, uciszając jego próbę zakrzyczenia
mojej subtelnej przemowy - i nie żywię urazy, wciąż stanowiąc wzór
lojalnej i oddanej żony. Poza tym Zenku, może to cię odrobinę zdziwi,
ale umiem doskonale wykorzystać samotność, zamieniając ją w chwile pełne
uroku i ekscytacji. Spędziłam niezwykle pouczający wieczór obcując z
literaturą co najmniej piękną.
- Obcując? To co robiłaś z tymi książkami.
-
Zenek! Wypraszam sobie ironię i dwuznaczne insynuacje! I akurat nie
książkami, bo słowa trafiały bezpośrednio w głąb mojej duszy przez ekran
monitora...
- Aaaa, czyli surfowałaś w sieci?
- Można to również ująć w tak prozaiczny sposób.
Mąż przysiadł na łóżku obok mnie i ujął za rękę.
- I co tam ciekawego wyczytałaś maleńka?
- "Pójdźże, kiń tę chmurność w głąb flaszy".
- Co? Gdzie mam iść?
- "Pójdźże, kiń tę chmurność w głąb flaszy" - powtórzyłam.
Zenek patrzył na mnie lekko zamroczonym wzrokiem.
O tu cię mam ptaszku, pomyślałam z satysfakcją. Trwonisz bezcenny czas
na prostackie rozrywki, a ja w tym czasie samotnie wspinam się jak
capricorn, pokonując kolejny stopień w samoświadomości i introspekcji
intelektualnej.
-
Ech Zenuś - zaśmiałam się gorzko - kompletny ignorant z ciebie. A to
wszystko przez to, że zamiast dokształcać się, zamiast czerpać obficie
wiedzę skąd tylko się da, zamiast cyzelować sprawność intelektualną,
siedzisz z kuflem piwa w dłoni deliberując na jakże błahe tematy.
Widzisz? Nie umiesz nawet rozpoznać najprostszego pangramu.
- Pangramu? Ki diabeł?
Nie mogłam nie odczuć nutki triumfu. Moje godziny samotności i chęć
doskonalenia nie poszły na marne. Wyrecytowałam z uśmiechem.
- Pangram to krótkie zdanie zawierające wszystkie litery danego języka.
O tak, właśnie posmakowałam pełną garścią słodycz zwycięstwa.
Siedziałam w napięciu czekając na reakcję Zenka. Milczał, a do mnie, jak
grom z jasnego nieba, dotarło, że bycie o kilka szczebli wyżej ponad
mężem, wiąże się z permanentną samotnością, alienacją, wyobcowaniem
intelektualnym, co za tym idzie, emocjonalnym. Zadrżałam.
-
Aaaa - Zenek przerwał milczenie i nie wiedziałam, czy poprzez to,
wyraził zdziwienie i ekscytację moją wiedzą, czy tylko ziewnął.
Chyba, raczej to drugie, stwierdziłam zawiedziona, patrząc jak mój mąż przymyka oczy.
- Zenek! - przywołałam go do rzeczywistości.
- Tak Żabciu?
- Coś czuję Zenuś, że ja tu perły przed wieprze...
- Znów coś cytujesz, czy tylko mnie obrażasz?
- Zenon - załkałam urażona do granic jestestwa kobiecej wrażliwości. - Jak możesz?
- Przepraszam Żabuś - uniósł moją dłoń i pocałował.
- Ja przecież tylko chciałam, żebyś wartościowo i owocnie spędzał czas...
- Wartościowo czyli jak?
- No wiesz... inaczej niż na piciu piwa z kolegami i komentowaniu ostatniego meczu.
- Niby dlaczego nie mogę od czasu do czasu wyskoczyć na miasto z kumplami?
-
Zenuś... możesz, przecież ja nigdy niczego ci nie zabraniałam i zawsze
liczyłam się z twoim zdaniem, jednak uważam, że odrobina autodydaktyki
nikomu nie zaszkodziła.
-
Pewnie nieee - Zenek znów ziewnął - ale tak samo ważne jest, umieć się
odpowiednio zrelaksować i wrzucić na luz, nawet jeśli ma ucierpieć
autodydaktyka. No powiedz sama, spokojnie żyłem sobie ładnych
kilkadziesiąt lat bez wiedzy o pangramach i zapewniam cię, że umiałabym
dalej tak żyć przez następnych kilkadziesiąt. Jednak skoro ty masz taki
niepohamowany pęd do wiedzy, proszę bardzo - pędź... a teraz to ja muszę
pędzić do łazienki po spotkaniu przy piwopoju.
Wstał i bezceremonialnie wyszedł pozostawiając mnie samej sobie.
Phi. Obraził się za tych kilka malutkich słów prawdy? Naburmuszył, że w
porywie szczerości wytknęłam mu bezproduktywne marnowanie czasu i
potencjału osobistego? Święci pańscy, przecież jego dzisiejsze
zachowanie to właśnie nic innego jak wybitny przykład irracjonalnej
postawy nihilistycznej. Jezu słodki, jak nic doprowadzi go to do
autodestrukcji, moralnej degrengolady albo nawet obskurantyzmu. Nie! Nie
pozwolę! Ma nieborak przecież mnie, a ja zobowiązałam się być z nim na
dobre i złe. Co robić, co robić? Działać! I tu już! I to szybko, zanim
mój misiaczek stoczy się na dno w kolorze piwnym.
- Zenek? - krzyknęłam po chwili.
Coś długo nie wraca.
- Zenek! - wrzasnęłam głosem modulowanym odpowiednio do nocnej pory.
Mąż ukazał się w drzwiach ze szczoteczką do mycia zębów w dłoni.
- No co? - powiedział niewyraźnie - Myję się.
- Zenuś! Możemy spać spokojnie. Mam! Mam kochanie!
- Co masz?
- Mam lekarstwo na nasz problem.
- Jaki znów problem?
-
Słuchaj... Nie przerywaj proszę, tylko słuchaj. Otóż, aby nie marnować
już więcej czasu, by nauczyć się precyzować życiowe cele, które pozwolą
przyswoić niezbędną wiedzę i wskażą drogę do naturalnej harmonii
umysłu... by pozbyć się blokad stojących na drodze do...
- Żaba, streszczaj się bo marznę i mam pastę do zębów w ustach - wybełkotał.
-
Dobrze, już dobrze, mówiąc krótko, właśnie podjęłam niezbędne kroki -
zarejestrowałam i zapisałam nas na trzysta sześćdziesiąt pięć lekcji
samodoskonalenia. Hura! Będziemy mogli codziennie rozwijać swój
potencjał umysłowy i osobowościowy! I to razem! Co ty misiaczku na to?
Zenek wypluł pastę na podłogę i bardzo wyraźnie wykrzyknął.
-
Nie! Żaba, proszę nie! Chcesz być doskonałą i znać się na tych
wszystkich pandromach, syndromach i idiomach, dobrze, ale mnie do tego
nie mieszaj.
-
Pangramach - odpowiedziałam urażona - i wybacz, ale jestem kompletnie
zaskoczona twoją wywrotową postawą. Co ci nie pasuje w moim pomyśle?
-
Wszystko. Ja nie chcę być doskonały, za to chcę umieć doskonale
wykorzystać chwile przyjemności jakie daje mi życie. A teraz wybacz, idę
dokończyć mycie zębów.
Znów
zostałam sama. Miałam ochotę popłakać się z żałości i druzgoczącego
zawodu, ale uznałam to za bezcelowe z racji braku odbiorców, więc tylko
westchnęłam rozdzierająco.
-
Hm, co robić? Widać taki mój los i skoro wybrałam sobie męża, z którym
nie mogę samodoskonalić się mentalnie i emotywnie to muszę...
uszlachetniać swój charakter i hart ducha. Sustine et abstine. Jednak tę
plamę po paście do zębów na podłodze będzie musiał zetrzeć sam.