„Kocham Cię kochanie moje najmocniej na świecie” i tak pięć razy. To ostatnia wiadomość, jaką wysłał z komputera Arkadiusz B. do swojej niedawno poznanej dziewczyny Edyty W., po czym spotkali się na kolacji w wynajętym przez niego mieszkaniu. Do dnia dzisiejszego kobiety nie odnaleziono.
Historią tą żyła kilkanaście lat temu spora część warszawskiego (i nie tylko) społeczeństwa. Zaczyna się bananie, jak na nasze czasy – dziewczyna poznaje przez internet chłopaka. Piszą do siebie, zwierzają się sobie, opowiadają o swych planach, ambicjach, marzeniach… zakochują.
Jesień 2005 roku. Edyta W. ma 31 lat, jest przeciętną szatynką przy kości, jakich wiele. Jest też ambitną i samodzielną osobą, ciężko pracuje jako księgowa, a za własne pieniądze kupuje małe mieszkanko w podwarszawskiej miejscowości, pomaga rodzicom, otacza się przyjaciółmi i znajomymi. Jednak czuje się bardzo samotna i marzy o zbudowaniu trwałego związku. Uznaje, że dobrym wyjściem będzie założenie konta na popularnym serwisie randkowym, aby poznać tam kogoś, kto spełni jej pragnienia o spokojnym, rodzinnym życiu.
Poznaje Arkadiusza B., który fascynuje ją swoją barwną osobowością, nieprzeciętnym życiorysem, ambitnymi planami. Ujmuje tym, iż nie składa ”na dzień dobry” dwuznacznych propozycji. Opowiada, że jest studentem prawa, trenuje sztuki walki, prowadzi własny, dochodowy biznes, a jego rodzina, wywodząca się od znanego reżysera, mieszka we Włoszech. On sam też jest tam częstym gościem i nawet kiedyś na dowód tego przynosi na randkę wino, które jakoby miał tam sam butelkować w małej winnicy.
Chłopak oczarowuje skromną księgową, obsypuje ją komplementami, zapewnia o uczuciu, które w nim wzbudziła, pomimo tego, iż znają się dopiero od niedawna. Spotykają się realnie, chodzą na spacery, odwiedzają nastrojowe knajpki – ot, jak to zakochani. On otwiera się przed nią i wyznaje spontanicznie: „Gdzie byłaś do tej pory, że cię nie znałem?” Po drugim spotkaniu, gdy Edyta znajduje w kieszeni kartkę od niego z tekstem „kocham cię” znajomość nabiera jeszcze bardziej intensywnego zabarwienia. Jedynie to, co niepokoi Edytę, choć stara się sama przed sobą go usprawiedliwiać, to fakt, że chłopak nie chce poznać jej rodziny i znajomych, jak też sam nie spieszy się, aby jego krąg przyjaciół poznał ukochaną. Dziewczyna żyje w miłosnym amoku i zwierza się przyjaciółce, iż Arek jest spełnieniem jej marzeń i że już planują wziąć ślub w grudniu, choć nawet nie zna nazwy jego firmy ani adresu pod jakim mieszka.
Potem nagle następuje okres, gdy Arkadiusz ma mniej czasu dla Edyty. Widzą się rzadziej, a on ma mnóstwo wymówek, by ograniczyć kontakty. Tłumaczy to pracą, komplikacjami i szykującym się „interesem życia”. To ma być jakaś bardzo intratna transakcja, na którą on potrzebuje większą gotówkę, ale po której to, mają wieść już szczęśliwe, niczym niezmącone życie, w nowym, kupionym przez niego mieszkaniu. On już wpłacił jakieś pieniądze akonto tej transakcji i przepadną one jeśli w naznaczonym terminie jej nie sfinalizują. Potrzebne jest jeszcze osiemdziesiąt tysięcy.
Arek nakręca dziewczynę, żaląc się, że jeśli nie uda się, to nie tylko stracą zainwestowaną już gotówkę ale i szansę na wspólne życie. Aby przyprzeć zakochaną w nim do muru, opowiada jej o swojej byłej - Ani, podsuwa też jej zdjęcie. Fotka pokazuje niezwykle atrakcyjną kobietę i wytwarza w Edycie poczucie zagrożenia. Potęguje się ono, gdy pewnego dnia dostaje maila od pięknej Anny, w którym tamta zapowiada, iż będzie walczyć o uczucia byłego. „Wiem, że spotykasz się z Arkiem ale uwierz to nie ma sensu, zapewniam Cię, Cukiereczku, że ja nie odpuszczę. Już w tej chwili jestem Arkowi potrzebna. To ja pomogę mu zrealizować marzenia i cel. Mam na myśli pewną transakcję finansową”.
Edyta połknęła haczyk i uznała, że stanie do walki o ukochanego; gdzie tylko może pożycza pieniądze - od rodziny, znajomych, przyjaciół, zaciąga też dwa kredyty bankowe. Łącznie zebrała około siedemdziesiąt pięć tysięcy złotych. Dziewczyna jednocześnie szykuje się do ślubu, wyciąga z Urzędu Stanu Cywilnego swój akt urodzenia i umawia się w salonie sukien ślubnych na przymiarki.
Tymczasem Arkadiusz ma jechać pod granicę polsko-niemiecką sfinalizować intratną transakcję. Dzwoni do ukochanej i relacjonuje prawie że krok po kroku jej przebieg. Po czym umawiają się na kolację, aby świętować „interes życia”, a także rozliczyć się i omówić plany na przyszłość. Kolacja ta ma odbyć się w dopiero co wynajętej przez Arka kawalerce. Edyta żegna się ze znajomymi w pracy, informuje rodzinę o wydarzeniu i jedzie do narzeczonego pod wskazany adres na warszawskim Żoliborzu. Jest 10 listopada – dzień w którym ostatni raz widziano Edytę W.
Początkowo rodzina i znajomi nie niepokoją się. Mama, co prawda dzwoni do córki, ale siostra Edyty uspokaja ją, że trzeba dać narzeczonym trochę luzu, aby nacieszyli się sobą i udanym startem w nowe życie. Jednak po kilku dniach dociera do nich, że coś jest nie tak. Edyta, która była sumienną pracownicą nie pojawia się w firmie i nikt nie wie, co się z nią dzieje. Do dziś nie wiadomo, co dokładnie stało się z dziewczyną.
Trop oczywiście prowadzi do Arkadiusza B. Przesłuchiwany początkowo neguje, jakoby spotkali się feralnego dnia, czemu jednak przeczą logowania telefonu dziewczyny, jednoznacznie wskazujące, że musiała być w wynajętej kawalerce. Potem mężczyzna podaje dwie wersje na temat miejsca, w którym ostatnio się widzieli, w końcu mówi, że pokłócili się i rozstali około ósmej wieczorem. Nie potrafi powiedzieć, co robił przez trzy dni po zaginięciu Edyty ani gdzie ona może być. Ostatecznie odmawia składania zeznań.
Jak się okazuje w toku śledztwa, prawie nic z tego, co chłopak mówił o sobie Edycie, nie było prawdą. Nie tylko, że nie był wnukiem znanego reżysera, że jego rodzice nie mieszkali we Włoszech, że nie jest studentem prawa, że nie ma własnego biznesu ale i to, iż nie było żadnej, intratnej transakcji, a w czasie, gdy dzwonił, informując ukochaną o finalizowaniu biznesu pod niemiecką granicą, był cały czas w Warszawie.
Arkadiusz okazał się być nie tylko nałogowym kłamcą ale i nałogowym kobieciarzem. Już w tamtym czasie, gdy rozpoczął znajomość z Edytą miał bardzo bogatą przeszłość, a na portalu randkowym prowadził rozmowy z około stu pięćdziesięcioma kobietami. Był rozwodnikiem, a jego była żona zostawiła go, po tym jak dotarło do niej, jak wielkim mitomanem i oszustem on jest. Istniała jednak owa Ania „z przeszłości”. Była to kobieta, którą Arkadiusz poderwał, omotał i szantażował później zrobionymi jej erotycznymi zdjęciami. Nigdy też nie wysłała ona maila do Edyty, ale jak okazało się, zrobił to, podszywając się pod nią, sam Arek. Ania wyznała potem na rozprawie, że w tamtym czasie, w połowie listopada Arek próbował ją zatrzymać przy sobie chwaląc się pieniędzmi i innym niż stary, dotychczasowy Polonez, samochodem. Jak wskazują dowody było to auto Edyty.
Przed listopadem jego sytuacja materialna była bardzo
nieciekawa. Mieszkał on z matką w mocno zadłużonym mieszkaniu,
groziła im eksmisja, a on sam również
siedział po uszy w długach, nigdzie nie pracując.
Na tym etapie dochodzenia wygląda na to, iż śledczy wierzą w wersję Arkadiusza B., który klasycznie „odwraca kota ogonem” i twierdzi, iż to on jest poszkodowany, bowiem to Edyta okradła go i uciekła z pieniędzmi, „zapadając się pod ziemię”. Znajdują jednak w wynajmowanym przez niego mieszkaniu przedmioty należące do zaginionej dziewczyny, a właścicielka wynajętej kawalerki zaczyna wskazywać pewne niepokojące fakty. Po pierwsze, pomimo niesprzyjającej pogody okna mieszkania są wciąż otwarte na oścież, jakby wynajmujący chciał je dokładnie przewietrzyć. Kafle i fugi w łazience zostały tak dokładnie wyczyszczone, iż te ostatnie uległy odbarwieniu. Stan licznika wody, pomimo niewielkiego odcinka czasowego, wskazuje ogromne jej zużycie. Policja dociera też do wyciągów bankowych Arkadiusza, z których wynika, iż na jego konto wpłynęły wpłaty od Edyty, on sam twierdzi iż są to jego oszczędności, które oni między sobą przesyłali, realizując jakieś dziwne transakcje księgowe. Zaczyna też o niej samej źle mówić, oskarżając o to, że zabawiała się na portalach randkowych z wieloma mężczyznami, których potem okradała. Opowiada, iż z jego ustaleń wynika, że jest ona oszustką i on sam też został ofiarą jej wyrafinowania. Jednak przeciw niemu świadczy wiele dowodów, również to, że spomiędzy płytek, z brodzika i ze zlewu w wynajmowanym mieszkaniu wyodrębniono DNA zaginionej.
Na rozprawę przyjeżdża mama Edyty, jej przyjaciółka ale również żona i kochanki Arkadiusza B. Wszystkie one zeznają na niekorzyść oskarżonego, jednak on konsekwentnie wypiera się, jakoby miał uczynić coś złego Edycie. To on jest ofiarą, a obecność DNA zaginionej w wynajmowanym mieszkaniu, jedynie wskazuje na to, że Edyta przebywała w nim, a nie że została zamordowana. Prawdopodobne jest to, że ona sama gdzieś żyje wraz z jego pieniędzmi.
W pierwszym procesie sąd uniewinnił go od zarzutu zabójstwa, jakby
potwierdzając jego motto: nie ma ciała, nie ma zbrodni, skazując go jedynie na
cztery lata więzienia za oszustwo finansowe. Dopiero w wyniku apelacji rodziny Edyty w 2015
roku w drugim procesie skazano go na
dożywocie za zabójstwo. Sąd Najwyższy w wyniku apelacji w 2016 roku uchylił
wyrok i zlecił sprawę do powtórnego zbadania. Oskarżony wciąż przebywa w areszcie, konsekwentnie wypierając się, iż zabił zakochaną w nim kobietę.
Ciała Edyty W. do dziś nie odnaleziono.