Crisstimm

 
Rejestracja: 2007-12-14
The more I learn about people the more I like my dachshunds
Punkty28więcej
Następny poziom: 
Ilość potrzebnych punktów: 172
Ostatnia gra
Literki

Literki

Literki
23 dni temu

Grimbald Wspaniały i dualistyczne zrządzenie losu (bajka mało dydaktyczna)

Tamtego dnia, a dokładnie w środę pod wieczór, Grimbald Wspaniały poczuł, że jakby ostatnio trochę mu na wspaniałości ubywało. Nie to, że jakoś bardzo spektakularnie, ale jednak na tyle, że znacznie spadło jego poczucie samooceny. Usiadł na zydelku, przy piecu i dla rozjaśnienia mroków przemyśleń dogłębnych i analitycznych wielce, nalał sobie kaganek „oliwy mądrości”, w postaci szklaneczki ratafii, którą to pieczołowicie na lepszą okazję żona przygotowała i skrzętnie, acz naiwnie schowała, wierząc że do niej dotrwa. 
- Jaka może być lepsza okazja niż zimowe zadumanie męża? - usprawiedliwił siebie po cichu Grimbald. 
I rozgrzeszywszy sumienie stwierdzeniem, iż żadna, a przynajmniej prawie żadna, upił łyczek pachnącego latem trunku. Potem drugi, trzeci… 
W głowie mu się zakręciło bardzo przyjemnie, czy to od owego zapachu przesyconego słońcem i owocami, czy od smaku głębokiego, czy od procentów nie byle jakich. 
Grimaldowa spała już, dając tego dowód w postaci chrapania z poświstem. 
Drzemała ostatnio przez pół dnia, a resztę przesypiała. W wolnych chwilach narzekała, a to że zgaga ją piecze, a to łydki rwą, a to łupie w krzyżu, a to jeść jej się chce, ale koniecznie, tej zupy, co ją jedynie jej mamusia na niedzielne obiady warzy i niech ktoś szybkim truchtem po tę polewkę poleci do sąsiedniej wsi. A to, że jej niedobrze i zupę natychmiast zwróci jeśli nikt nie przyniesie kropli żołądkowych, ale nie tych, bo te zbyt mocne i pieką w gardle i niech ktoś się wreszcie nad nią zlituje, bo nie wytrzyma, straci panowanie nad sobą i zrobi taką jazdę… Więc gdy zapadała w sen, Grimbald przykrywał ją pierzyną i na palcach oddalał się, ciesząc z ciszy zapadającej do pierwszego chrapnięcia w chałupie. 
Teraz nalał sobie jeszcze jedną szklaneczkę, czując, że doskonale wnosi w głąb duszy światło, pozwalające w odmętach skomplikowanej osobowości, rozróżnić kontury nie tylko problemów wszechświata, czy metafizyki bytu krasnoludzkiego ale i wielopłaszczyznowych spraw domowego ogniska. 
Nie, nie to żeby Wspaniały narzekał. Nie. Tyle, że czasem spadała na niego świadomość paskudna, że jeśli zasłużył na przydomek, to rzecz się już dokonała i nie wróci, a jeśli to tylko w postaci słowa dźwięcznego lecz pustego i wymawianego dość okazjonalnie. 
Głośne westchnienie wyrwało mu się z głębi piersi i przyciągnęło szklaneczkę z ratafią do ust. 
- Ech, a jakby tak ruszyć z posad coś wielkiego, nie oglądając się na nic? Taaa. Tylko co? 
Skrzypnięcie łóżka i ściszony jęk małżonki „Grimbaaald” sprawiły, że ruszone zostały z posad cztery litery filozofa. 
Małżonka siedziała półprzytomna na łóżku ale oczy miała dziwnie rozszerzone, wręcz prawie okrągłe. Widać było, że coś ją mocno przestraszyło. 
- Grimbald – szepnęła – tam coś jest. 
- Gdzie? 
- Pod łóżkiem. 
Uśmiechnął się pod nosem. 
Ech te humory. Pewnie zabłąkana mysz albo pająk. 
Chyba odczytała jego myśli, bo zmarszczyła brwi i ostrym szeptem napomniała: 
- Grimbaldzie, nie mam urojeń, a już na pewno histerii ciążowej i jeśli twierdzę, że pod łóżkiem coś jest, to jest, choćby i nie było. 
Nie sposób było oprzeć sile żoninej sugestii, więc krasnolud schylił się, stęknął, przyklęknął na jedno kolano, znów stęknął, zaklął pod nosem i zajrzał. 
Pod łóżkiem, jak to pod łóżkiem – koty z kurzu, zapomniana para kapci, zagubiona chusteczka do nosa, kapsel, ołówek oraz… w miejscu, gdzie nie mógł już dosięgnąć ręką, coś niewyraźnego majaczyło tuż pod ścianą. 
Zmrużył krasnolud oczy i wpatruje się w tajemnicze zjawisko. Niczego konkretnego to nie przypominało. Ot, kupka nieszczęścia. Tyle, że kupka ta dziwnie, miarowo się poruszała, jakby była zdyszana po długim biegu i wydawało się, że z jej głębi jarzy się maleńka para oczu. 
- No! Mówże, co dojrzałeś – ponagliła męża Grimbaldowa. 
Ten uniósł się z kolan powoli i szeptem rzekł. 
- Coś tam jest… 
- Też mi nowina! – zakrzyknęła krasnoludka. – Wiedziałam, że nie mam omamów, a już na pewno histerii ciążowej. 
- Ciiii – Grimbald przyłożył palec na znak, aby powściągnęła zachwyt nad swoją przytomnością umysłu. 
- Dobrze, dobrze… ale co to jest? 
- Nie wiem, wygląda jak kupka nieszczęścia. 
- Jakiś zwierz się wdarł i nabrudził? O, to pewnie pies sąsiadów! Zaraz im powiem, co sądzę! Zaraz wstanę, pójdę i urządzę taką… 
- Nie. Cicho, to nie to. Leż. Jazdę sąsiadom zrobisz jutro albo pojutrze, przy następnej nadarzającej się okazji. 
Pochylił się raz jeszcze i ostrożnie zajrzał pod łóżko. 
Kupka nieszczęścia siedziała w tym samym miejscu i wciąż się trzęsła. Nawet żal się zrobiło krasnoludowi tego czegoś, czymkolwiek to było. Nie wyglądało na psa, nawet takiego małego, nie wyglądało na żadne znane Grimbaldowi zwierzę, ani na… w sumie na nic, prócz kupki nieszczęścia. 
- Cip, cip, cip – zaryzykował przywabienie zagadki Grimbald. 
- Zwariowałeś? Wywabiasz to coś? – zakrzyknęła z łóżka małżonka. 
- Cicho! – syknął krasnolud. – Zdaj się na mnie, dobrze wiem co robić. 
O dziwo, podziałało, krewka matrona ucichła, przykryła się szczelnie kołdrą, bo nigdy nie wiadomo, czy coś spod łóżka nie ma w zwyczaju personalnie niepokoić zacne niewiasty i cierpliwie czekała, pokładając nadzieję w tym, iż działania męża mają sens. 
Grimbald tymczasem układał plan przywabienia dziwnego stwora. Pojęcia nie miał co można by było zrobić, aby rozwiązać problematyczną sytuację. Czym by to przywabić? Co taka kupka nieszczęścia może lubić? 
Kurde… to enigma jeszcze większa niż egzystencjalne zawiłości bytu krasnoludzkiego, a może nawet i sedno tego, czego w życiu pragną kobiety? E nie, tak skomplikowane nie może być. Trzeba zacząć od innej strony i zadać sobie pytanie: co takiego lubią wszyscy? 
I choć można by toczyć zajadłe dyskusje i w tym temacie, rozważać wszelakie za i przeciw, deliberować, czy jest coś takiego na świecie czy też nie, filozofować czy to rzecz materialna, czy idea, to akurat Grimbaldowi przychodziła na myśl jedna jasna i klarowna odpowiedź – wódeczka lub jej pochodne. 
- Ratafia – szepnął olśniony. 
Skoczył szybko do kuchni, przyniesioną butelkę otworzył i odlał trochę płynu do zakrętki. Powąchał i westchnął z uznaniem. 
- Słodziuchna w tym roku wyszła… 
Grimbaldowa poruszyła się niespokojnie pod kołdrą, ale nic nie powiedziała, wciąż wierząc, iż mąż wie co czyni. 
Krasnolud delikatnym ruchem podsunął zakrętkę z ratafią pod łóżko i odrobinę się wycofał, cały czas obserwując kupkę spod ściany. 
Przez chwilę nic się nie działo, jeśli nie liczyć drżenia tajemniczej istoty. Potem jakby nieznacznie się rozprostowała. Chyba wyczuła zapach trunku. 
- Co robisz? – Grimbaldowa nie wytrzymała. 
- Ciii… Mam plan. 
Kupka nieszczęścia zaczęła ostrożnie przybliżać się do korka. Grimbald nie spuszczał jej z oka, a i ona zdawała się również bacznie go obserwować, by w razie gwałtowniejszego ruchu czmychnąć w bezpieczne miejsce pod ścianą. 
- Taś, taś – zachęcał kupkę krasnolud. 
Przybliżyła się znów do zakrętki wypełnionej wonną ratafią. Nęcił ją ostry, charakterystyczny zapach trunku.
-Nuuu, chodźżeż maleńka. 
Kupka wydała cichutki syczący odgłos i wydało się krasnoludowi, iż rozróżnia w nim zirytowany ton oraz słowa „maleńki, jak już”. 
Zaniepokojona rozwojem sytuacji małżonka wzięła głośny wdech, lecz Grimbald uniósł rękę, dając znak, by nic nie mówiła i… nic nie powiedziała. 
O rany, zaczynam zmierzać w kierunku wspaniałości, skoro umiem jednym ruchem ręki okiełznać małżeński żywioł, przemknęło mu przez głowę. 
Tymczasem maleństwo spod łóżka dotarło już do zakrętki z trunkiem. Było na tyle blisko, że krasnolud mógł mu się przyjrzeć. Kupka nieszczęścia okazała się być tycim stworkiem, wielkości myszy, o kształtach zbliżonych do krasnoludzkich, błyszczących oczach, siwej, zmierzwionej czuprynie, długiej, równie potarganej, popielatej brodzie, ubranym w szaro-bure strzępy odzienia. 
- Ke? – zafrasował się Grimbald. 
- Co? – zawtórowała małżonka. 
Maleństwo tymczasem przykucnęło przy zakrętce z ratafią i wszystko wskazywało, iż pije trunek i to z wielkim znawstwem i upodobaniem. 
- Grimbaldzie – szepnęła żona – mów, co się tam dzieje? 
- Aaaa, nie pomyliłem się, wódeczkę lubią wszyscy, nawet mała kupka nieszczęścia. 
- O tak, przyznam ci rację, choć raczej połowicznie. Wódka oraz kupka nieszczęścia i to nie zawsze mała, lubią chodzić parami, a nawet trwać w tej relacji przez lata całe. I często nie wiadomo co początkiem, a co końcem tego związku przyczynowo-skutkowego. A jak jeszcze… 
- Ciiiicho – machnął ręką Grimbald. 
I żona, o dziwo, znów usłuchała. 
Co za niebywały dzień, co za dzień, powtarzał sobie w duchu krasnolud. 
Maleństwo chyba się napiło i to „po korek” bo przysiadło przy zakrętce, beknęło i zanuciło dziwną, monotonną piosenkę. 
- Nie no, nie wytrzymam! – zawołała Grimbaldowa i faktycznie nie wytrzymała. 
Odrzuciła kołdrę, zerwała się dość gwałtownie, zaklęła pod nosem i przykucnęła przy mężu. Na widok napitej kupki nieszczęścia wybałuszyła oczy i wyjąkała. 
- To szop? 
Grimbald parsknął śmiechem tak donośnym, że mały stwór przerwał śpiewanie i w kilku podskokach wycofał pod ścianę. 
- Widziałaś ty kiedyś chlejącego wódę i śpiewającego szopa? I to takiego małego? W ogóle widziałaś kiedykolwiek szopa. – Spojrzał na małżonkę i wydało mu się, iż się lekko zaczerwieniła. 
- No co… trochę podobny. Jak nie szop, to co to niby jest? 
A tego akurat Grimbald nie wiedział. 
Sięgnął po pustą zakrętkę, z lubością powąchał i chciał jeszcze dolać ale powstrzymała go Grimbaldowa. 
- Oszalałeś? Chcesz spoić na śmierć tego nie-szopa? 
- Smakuje mu… 
- To akurat żaden argument, choć często przez ciebie wykorzystywany. 
Uuu… wracamy na stare tory, westchnął w duchu krasnolud. 
Krasnoludka ubrała kapcie, przygładziła włosy i podreptała do kuchni. 
Grimbald, aby nie marnować czasu i okazji, łyknął trunek wprost z butelki. 
- Uuuaaaa, faktycznie chce się śpiewać po nim. 
Żona wróciła, niosąc na małym talerzyku kawałek pasztetu domowego wyrobu. Przykucnęła, zajrzała pod łóżko, postawiła talerzyk i zachęcająco zawołała. 
- No nie-szopie… nooo… Popatrz, co ci przyniosłam. Pycha… pycha, sama robiłam i gdybym nie schowała, to Grimbald wyżarłby już dawno do ostatniej kruszyny. 
Maleństwo, czy to wyczuwając przyjazne tony w jej głosie, czy też zachęcone zapachem i widokiem jedzenia powoli zaczęło się zbliżać.

.....
c.d.n (albo nie) :D

Zapraszam na stronę krasnoluda Grimbalda Wspaniałego

https://www.facebook.com/GrimbaldWspanialy/